2 listopada 2012

Baryłeczka i inne opowiadania Guy de Maupassant


Wydawnictwo Czytelnik, rok 1956, ilość stron 299
Nigdy nie przepadałam za opowiadaniami, kiedy już zaczynała wciągać mnie fabuła, okazywało się, że historia nagle się urywała. Zapewne dlatego przeczytane opowiadania dość szybko ulatywały z pamięci i to zarówno ich warstwa fabularna, jak i klimat, nastrój i cała ta otoczka, która zostaje w pamięci najdłużej.

„Baryłeczka i inne opowiadania” mam nadzieję przełamie tę złą passę, a moje pierwsze spotkanie z Maupassantem na pewno nie będzie ostatnim.

„Baryłeczka” była pierwszym wydanym opowiadaniem Maupassanta. Stanowiło ono jego wkład do zbioru nowel różnych autorów. Ten literacki debiut był tak udany, iż zachwycił jego mistrza i przyćmił opowiadanie Zoli Atak na młyn.

"Spieszę donieść Ci, że uważam "Baryłeczkę" za arcydzieło. Tak, młody człowieku! Ni mniej, ni więcej, to robił mistrz. Koncepcja bardzo oryginalna, pełne zrozumienie rzeczy, styl wyborny. (...) Ta opowiastka przetrwa, możesz być pewien! Co za pyszne gęby ci Twoi bourgeois! Ani jeden nie jest chybiony! (...) Mam ochotę obcałowywać Cię przez kwadrans. Nie, doprawdy, jestem kontent! Ubawiłem się i podziwiam" – tak pisał do swego ucznia Gustaw Flaubert.

Akcja tytułowego opowiadania toczy się podczas wojny francusko-pruskiej. Z zajętego przez Prusaków miasta uciekają dyliżansem: hrabia, handlarz win i przedsiębiorca handlowy z żonami, demokrata Cornudet, dwie siostry zakonne i dziewczyna lekkich obyczajów, nazywana Baryłeczką. Czyli mamy tu przekrój całego społeczeństwa. Podróżni zatrzymują się w oberży. Są gotowi zapłacić za nocleg i jadło, jednak oberżysta może im zaoferować tylko suchy chleb. Jedynie pogardzana przez całe towarzystwo Baryłeczka była na tyle przewidująca, iż zabrała własny prowiant. Częstuje współtowarzyszy podróży, lecz oni dumnie odrzucają propozycje. Jednak po jakimś czasie głód zmusza ich do kapitulacji i ulegają instynktowi. Nawiązuje się rozmowa, wymiana zdań coraz bardziej zbliża ku sobie pasażerów, wszyscy ulegają złudzeniu zjednoczenia we wspólnej walce przeciwko nieprzyjacielowi. Po noclegu podróżni zostają zatrzymani w oberży, przez Pruskiego oficera do czasu, aż Baryłeczka spełni jego życzenie. Reakcja pasażerów na tak postawiony warunek ulega zmianie wraz z upływem czasu; od oburzenia z powodu żądania Prusaka, poprzez zniecierpliwienie uporem dziewczyny, aż po wywieranie na niej presji. Jaką decyzję podejmie dziewczyna i jaką ona wywoła reakcję - można się domyśleć, a mimo to lektura nie nuży.

Wojna francusko-pruska, która wywarła tak wielki wpływ na losy pokolenia pisarza, stanowi częsty motyw jego opowiadań. To na jej tle ukazuje on kontrast pomiędzy zakłamaniem i tchórzostwem wyższych sfer, a odwagą, patriotyzmem i szlachetnością ludzi prostych - przedstawicieli ludu. Nie oznacza to, iż autor nie widzi przywar ludzi prostych. Maupassant pisze o tym, co boli, wzburza, a czasem i wzrusza; pisze o świecie urzędników, chłopstwa, paryskich salonów. Piętnuje ludzkie wady; zachłanność, upór, próżność, głupotę. Pisze o niesprawiedliwości i nieuczciwości świata, ale przede wszystkim pisze o ludziach, ich postawach, charakterach. Opowiadania są odwzorowaniem otaczającego go świata. Maupassant jest świetnym obserwatorem. Bohaterowie jego utworów namalowani zostali jedynie paroma kreskami, a jednocześnie są szalenie wyraziści. Myślę, że właśnie w tym przejawia się mistrzostwo Maupassanta; mało słów, a wiele treści. Autor potrafił tak skonstruować swoje opowiadania, że na pewno na długo zapadną w pamięci. Ich fabuła jest szalenie prosta, powiedziałabym nawet, że często jest przewidywalna, a jednocześnie nie jest ona nudna. Jeśli dodać do tego zwięzłość i prostotę języka oraz celność puent to czegóż trzeba więcej.

Moja ocena 5/6
Po raz pierwszy spotkałam się z cytowanym kiedyś przez Lirael zapisem wydawcy - Do czytelnika - Prosimy o nadesłanie uwag o przeczytanej książce, dotyczących jej tematu, treści, języka, wyglądu zewnętrznego, popełnionych w niej błędów i omyłek oraz o wyrażenie życzeń, do których moglibyśmy się zastosować w swej dalszej pracy.   
To się nazywa poszanowanie Czytelnika.
 

5 października 2012

Paryż na widelcu Stephen Clarke


Z góry przepraszam wszystkich, który się ta książka podobała, którzy byli nią zachwyceni, których zauroczyła, z moją siostrą na czele. Nie lubię opisując książki używać przymiotników, które mogłyby spowodować, że urażeni poczują się nie pisarze, ale czytelnicy, którym lektura sprawiła przyjemność. Mnie niestety zawiodła i rozczarowała. Ale może nie byłam najwłaściwszym odbiorcą, może nie do mnie była ona skierowana. Właśnie nad tym, kto jest adresatem książki zastanawiałam się przez pierwsze sto stron; czy są to turyści (musieliby choć trochę władać francuskim i zupełnie nie interesować się sztuką), czy są to paryżanie (musieliby być delikatnie mówiąc lekko nierozgarnięci nie potrafiąc trafić z miejsca A do miejsca B i nie wiedząc jak zachować się w restauracji), a jeżeli ani jedni, ani drudzy to kto.

Książka jest zlepkiem informacji, historii, doświadczeń, anegdotek na wybranych przez autora dwanaście tematów. Wybór subiektywny, mnie nie do końca przypadający do gustu, ale to prawo autora pisania na temat tego, co uważa za interesujące.  Autor chce przedstawić Paryż w innym świetle, nie tym znanym z przewodników, folderów, kina, pocztówek, bo przecież ileż można pisać o Luwrze, wieży Eifella, czy alejach elizejskich. Dużo ciekawsze i pozbawione zadęcia jest dla przykładu pisanie o numeracji i nazewnictwie ulic, o tabliczkach informacyjnych, stacjach metra, sikaniu na ulicy, gołębich odchodach, snobizmie i egoizmie Paryżan, ich nieuprzejmości, o tym, że w metrze zaduch i śmierdzi i ze w ogóle ci Paryżanie to są wkurzający.
Komu mają służyć i co do znajomości miasta mają wnieść informacje na temat przekroju społecznego podróżujących wszystkimi szesnastoma liniami metra.
…Linia ta jest zatłoczona gdyż korzystają z niej ludzie dojeżdżający do pracy podmiejskimi pociągami na dworzec Saint Lazare. Najstarsze składy zostały wyremontowane i teraz zamiast długiej rury od sufitu do podłogi wagonu w przejściach zamontowano sięgające pasażerom do pasa i przypominające kaktusy słupki z trzema uchwytami. Na suficie umieszczono niebieskie światełka odbijające się w chromowanym metalu…..(str. 104)

...Kolejna linia wymagająca renowacji. Choć tutejsze pociągi wyglądają jak nowe i lśnią metalicznym blaskiem, ich koła hałaśliwie jęczą i brzęczą, mknąc po torach… Linia jest bardzo kręta, meandruje po mieście niczym Sekwana… (str. 108)

...Stare pociągi zostały wyposażone w nowe siedzenia w orientalne wzory-wyjątkowo niewygodne, o ile ktoś w ogóle ma szansę na nich usiąść (str.111)

Bo powinniście wiedzieć, że zdaniem autora podróżowanie metrem to koszmar; ciasno, tłoczno, śmierdzi, ktoś ci wisi nad głową, ktoś cię dotyka, nigdy nie można usiąść. No, ale co zrobić, alternatywą są stojące w korki autobusy.
Oczywiście nie mam takiego doświadczenia, jak autor książki, nie mieszkałam w Paryżu latami, ale podczas tych w sumie grubo ponad setkę przejazdów metrem i to w bardzo różnych porach dnia i chyba wszystkimi jego liniami marzyłam o jednym; dlaczego w Polsce jedynie Warszawa dostąpiła zaszczytu posiadania podziemnej komunikacji. Szybko i często, punktualnie, co do minuty, pod warunkiem, że się ktoś pod pociąg nie rzuci lub służby nie zastrajkują. Nie bardzo więc rozumiem tę „nagonkę” na paryskie metro. Może nie mam dużych doświadczeń podróżniczych, ale kwestia zatłoczenia w godzinach szczytu jest tożsama w znanych mi metropoliach (warszawskiej, rzymskiej, marsylskiej).

No dobrze, ale zostawmy metro w spokoju. Otóż dalej radzi autor, jak pytać paryżanina o drogę i jak interpretować jego odpowiedź. Kiedy pytasz się jak dojechać do np. Champs – Elysees, to paryżanin udzieli ci bardzo pokrętnej odpowiedzi, z której nic nie zrozumiesz, więc powinieneś nadstawiać ucha, aby wychwycić stację początkową i końcową. I znowu zastanawiam się, dla kogo jest ta rada i jedynym uzasadnieniem wydaje mi się osoba niewidoma. Otóż mapa metra wisi co parę kroków w widocznym miejscu każdej linii metra, dodawana jest do karnetów przejazdowych gratis, rozdawana w każdym hotelu i punkcie informacji turystycznej, wisi w każdym wagoniku metra przy każdych drzwiach, duże tablice z mapą okolicy znajdują się co parę metrów i przy każdym wejściu do metra i chyba trzeba być Anglikiem w Paryżu, aby pytać się, jak dojechać do którejkolwiek ze stacji metra.

Zresztą wydaje się, że bez znajomości języka francuskiego nie macie w Paryżu czego szukać, nie będziecie bowiem mogli w ogonku do kasy w sklepie spożywczym poinformować ustawiających się za wami klientów o fakcie, iż jesteście ostatnią osobą, jaka zostanie przy tej kasie obsłużona, nie zamówicie niczego do jedzenia w restauracji i nie wynajmiecie hotelu.

Otóż nie mogę tego potwierdzić; pięciokrotnie byłam w Paryżu nie znając języka francuskiego, posługując się minimalną i bardzo ubogą wersją języka angielskiego i w Paryżu (zupełnie inaczej było w Marsylii, gdzie słysząc angielski udawano głuchotę) prawie nigdy (poza jedną wizytą w restauracji) nie miałam kłopotów z porozumieniem się w podstawowych sprawach. Obawiam się natomiast, iż w Londynie nie miałabym szans na porozumienie z Anglikiem (ale to tylko moje obawy nie potwierdzone jak dotąd praktyką).

Inne ciekawe i bardzo przydatne informacje to np.; nie siadaj na ławeczkach pod drzewami, bo możesz zostać obesrany przez gołębia, uważaj, aby nie zostać obsikany przez paryżanina, który ma zwyczaj sikać na ulicy, nie chodź do Luwru, czy do Orsaya, bo odstoisz pół dnia w kolejce po bilety, a w ścisku i tłoku wewnątrz i tak niewiele zobaczysz, bo zwiedzających jest zbyt wiele, możesz w zamian wybrać się na zwiedzanie kanałów, aby przesiąknąć odorem miejskich odchodów.

I znowu sprostowanie; w Orsay`u bywam za każdym moim pobytem w Paryżu, w Luwrze byłam czterokrotnie i nigdy nie stałam w kolejce do wejścia dłużej niż kilka minut, ostatnio trwało to aż pół godziny, bowiem przyszłam chwilę przed otwarciem muzeum. Poza tłumami przed Moną Lisą do każdego obrazu prędzej czy później mogłam swobodnie dotrzeć.

Jest w tej książce parę ciekawych informacji, jednak nie mam pewności co do ich wiarygodności, odkąd trafiłam na takie nieścisłości, jak ta, że Katarzyna Medycejska podżegała do urządzenia masakry zwanej Nocą św. Bartłomieja (kiedy historycy już od dość dawna twierdzą, iż udział Katarzyny M. w Nocy Św. Bartłomieja był jedynie wyrazem biernej postawy, brakiem sprzeciwu, ale na pewno nie podżeganiem), czy też ta, że kamienni święci z Katedry Notre Dame potracili głowy w wyniku rewolucji (głowy potracili biblijni królowie Judy, a nie święci). To zaledwie dwa przykłady, może bez znaczenia dla większości odbiorców, ale jakoś podkopały moje zaufanie do informacji historycznych podawanych przez autorach.

Zaciekawiła mnie geneza powstania metra, dzieje jego budowy, historia cyklicznych powodzi. Rozdział dotyczący historii dość ciekawy, ale dziwnie wybiórczy; od neolitu, poprzez czasy rzymskie, rewolucję do przebudowy (nazwanej ruiną miasta) przez barona Hausmanna. Dziwny też wydaje mi się klucz, według którego autor rekomenduje paryskie hotele  czy paryskie knajpy. W rozdziale poświęconym jedzeniu kieruje nas na drinka do Maxima, a tymczasem nie wskazuje żadnego godnego polecenia miejsca dla średniozamożnego klienta.

Najbardziej rozczarował mnie rozdział poświęcony sztuce. Zdaniem autora nie należy odwiedzać będących na topie muzeów i galerii, a raczej pójść do mało znanych peryferyjnych muzeów; jak np. Muzeum Jeana Arpa (o którym pisze dość obszernie). Tylko, co zrobić, jeśli kogoś nie interesują ekspozycje tych mało znanych peryferyjnych muzeów.

No i jak pisałam do muzeów naprawdę można się dostać bez tak wielkich problemów, jak kilku godzinne oczekiwanie na wejście, czy przepychanie się w tłumie, trzeba mieć tylko kilka dni do dyspozycji i wybierać takie, w których odwiedzających bywa mniej (są np. popołudniowe wejścia i wieczorne zwiedzanie), a być w Paryżu i nie odwiedzić przynajmniej raz sztandarowych galerii to jakby się w Paryżu nie było. No, ale zawsze pozostaje alternatywa pójścia na jeden z kilku mostów nad Sekwaną obwieszony symbolami miłości; kłódkami z inicjałami zakochanych.

W końcu dochodzę do wniosku, że książka skierowana jest do tych, którzy Paryża nie znają, a którym przyjdzie tutaj zamieszkać; może anglików, którzy marzą o zamieszkaniu nad Sekwaną. Zamieszczone tu informacje na temat unikania pewnych tras metra, niestawiania rowerów na klatce schodowej, czy ostrożności przy wynajmie mieszkania mogą okazać się przydatne. Natomiast obawiam się, że rdzennych mieszkańców książka mogłaby znużyć jeszcze bardziej niż mnie, dorywczego zwiedzacza paryskich ulic, który doskonale zdaje sobie sprawę, że Paryż nie wymaga przyklękania przed nich na kolanach, że poza licznymi blaskami ma także swoje cienie i że nie trzeba doń podchodzić czołobitnie.

Ja znalazłam w książce dwie przydatne informacje; pierwszą było przypomnienie o rzadko odwiedzanym muzeum Marmottan z najobszerniejszą kolekcją Moneta, które przyznaję i mnie, mimo kilko pobytów jakoś zupełnie umknęło z pamięci, drugą wiedza, jak rozpoznawać dobre restauracje (po języku menu- wyłącznie francuski, była jeszcze informacja o zatłoczeniu – ale to rzecz powszechnie znana, więc nie warta opisu).
Co jeszcze mi się nie podoba w tej książce to język; autor jest taki hura anglosaski, posługuje się językiem potocznym, nawet powiedziałabym nieco rynsztokowym; sikanie, sranie, jebanie, bzykanie – uzasadnione w języku literackim tutaj nieco razi, bo mam wrażenie, że jest takie troszkę pod publiczkę; tak aby książka była łatwo przyswajalna. Przypomina mi to troszkę sceny rozbierane w teatrze, trzeba, czy nie, ale jest szansa na przyciągnięcie większej widowni.
„Niebezpieczna mieszanka psich szczyn, szczurzych odchodów i sikających gdzie popadnie ludzi zaintrygowała mnie…”
Na końcu natrafiłam na cytat z Zoli „Brzuch Paryża” brzmiący „Słońce rozpaliło w warzywach ogień. [Florentyn] nie rozpoznawał już bladych barw świtu. Nabrzmiałe serca sałat płonęły, marchewki krwawiły czerwienią, a rzepy i kalarepy rozgorzały”, który autor komentuje „Zola pisał tak, jakby chciał uprawiać seks z warzywami”. 

A swoją drogą ciekawa jestem, czy moje znajome paryżanki książkę czytały i czy im się podobała. Może to tylko do mnie ona nie przemówiła.
Autor znany jest (nie mnie) z serii książek z Merde w tytule (czyli "g" w tytule).

Moja ocena- 2,5/6
Przyznam, że miałam problem z etykietą, bo książka o Paryżu, więc refleksje związane z jej lekturą, jak najbardziej zasadne na ten blog, ale czy o miłości, czy o historii, czy raczej o d... Marynie to musicie ocenić sami.

16 września 2012

Katedra Marii Panny w Paryżu

"Zastanawiam się, który z tytułów jest trafniejszy: Katedra... czy Dzwonnik z Notre-Dame. Akcja dzieje się wokół katedry i jedną z głównych postaci jest Quasimodo, czyli tytułowy dzwonnik. Jednak w moim odczuciu najwięcej jest o pięknej "cygance", Esmeraldzie." Cała recenzja na blogu.

25 sierpnia 2012

Żona piekarza Marcel Pagnol




Wydawnictwo Esprit SC, rok 2010, ilość stron- 235

„ I serce dał jak ciepły chleb…”

W poszukiwaniu odmiany od pozycji stricte klasycznych oraz zmęczona ciężką tematyką wojenno - psychologiczną (Zdążyć przed panem Bogiem Hanny Krall, Iskra życia Erich Maria Remarque, Lot nad kukułczym gniazdem Kena Keseya) postanowiłam sięgnąć po lekturę lżejszego kalibru. Żona piekarza wydawała mi się idealną do tego pozycją. Pisarza nie znałam, ale kilka pochlebnych recenzji na blogach sprawiło, że książeczka znalazła się w mojej biblioteczce.
Ta niewielkiej objętości książeczka opisuje bardzo prostą historyjkę. Do małego, francuskiego miasteczka, gdzie wszyscy wszystkich znają, przybywa piekarz z żoną. Piekarz jest poczciwy, dobroduszny, niezbyt urodziwy i sporo od żony starszy. Żona jest piękna i młoda i chyba niezbyt z małżeństwa zadowolona. Wtedy pojawia się ten trzeci; młody, silny i piękny pasterz. Jedno spojrzenie, błysk oczu wystarczyły, aby piekarz został bez żony, a miasteczko bez chleba. Załamany mąż oświadcza bowiem, że dopóki żona się nie odnajdzie chleba wypiekał nie będzie. Skłóceni dotychczas waśniami, często przechodzącymi z pokolenia na pokolenie, mieszkańcy miasteczka jednoczą się we wspólnej sprawie, porzucają wzajemne animozje dla dobra piekarza i dla dobra ogółu i odzyskania chleba.
Żona piekarza stanowi scenariusz filmu, napisana jest zatem prostym, oszczędnym językiem, sporo tutaj dialogów, parę didaskaliów.
Zadziwiające jest to, że przy tak niewielkiej ilości słów można wypowiedzieć tak wiele treści, a zwłaszcza wszystko co niezbędne, aby zarysować charakter postaci i ich wzajemne relacje. Żonę piekarza czyta się jak bajkę dla dorosłych. Jest napisana lekko, zgrabnie i z humorem.

Moja ocena 4/6

20 sierpnia 2012

Brzuch Paryża Emil Zola


Państwowy Instytut Wydawniczy-rok 1957, tłumaczenie Nina Gubrynowicz, stron - 283
 
Jedna książka  – wiele oczekiwań. Z jednej strony Zacofany w lekturze polecił mi ją w konkursie z Paryżem w tle, jako sposób na poznanie miasta  z jego kolorami, smakami, zapachami i zapaszkami. Z drugiej strony zafascynowana Zolą Czara - stwierdziła ostatnio po lekturze tejże książki, iż Zola po raz pierwszy ją irytował, a litanie opisów zdawały jej się zbędne, a fabuła schematyczna. Z trzeciej strony jestem ja - czytelnik, któremu lektura Zoli sprawiała, jak dotąd dużą przyjemność i  moje pragnienie poznawania miasta przez literaturę.
Książkę nie tyle czytałam, co smakowałam. W przeciwieństwie do Czary nie wyrzuciłabym z niej ani jednego opisu. To właśnie one moim zdaniem stanowią o wartości książki, to one są jej istotną treścią.

Dziewiętnastowieczne dzieło Wiktora Baltarda – dwanaście żeliwno-szklanych pawilonów  Hal (Halles) stanowi tło i jądro powieści Brzuch Paryża. Hale były miejscem, w którym zaopatrywał się cały Paryż. Budziły się one do życia, kiedy całe miasto pogrążone było jeszcze w głębokim śnie. Wówczas to nadjeżdżały z okolicznych wiosek i miasteczek wozy pełne tego, co urodziła ziemia. To tutaj na ogromnej przestrzeni 10 hektarów odbywał się handel.
Najpierw hurtowy, kiedy zaspani jeszcze kupcy przed wschodem słońca odbierali towar od dostawców, potem detaliczny, kiedy wystawiony na straganach za pomocą specjalnych „układaczy”  kusił przez cały dzień  potencjalnych nabywców.
Stragany stanowiły imponujące widowiska, godne pędzla nie tylko jednego z bohaterów powieści - malarza Klaudiusza.  Pęta kiełbas, góry szynek, osełki maseł, kobiałki serów, piramidy owoców i warzyw, bukiety kwiatów, kompozycje ryb i owoców morza to tylko niewielka cześć asortymentu, którym handlowali straganiarze z Hal. Każdy pawilon miał swoją specjalizację.

Obok Hale Baltarda

Wędliniarnia, która płonęła we wschodzącym słońcu…
Radowała oczy. Śmiała się, cała jasna z przymieszką żywych kolorów, które grały wśród bieli marmurów. Szyld był to obraz za szkłem, gdzie w obramowaniu gałęzi i liści, wyrysowanym na delikatnym tle, lśniły duże złote litery… Obie boczne ściany wystawy, również malowane i oszklone przedstawiały małe, pyzate amorki, które igrały wśród kłów dzików, kotletów wieprzowych, wieńców parówek, a te martwe natury zdobne w spirale i rozety miały tę pastelową subtelność, że surowe mięso przybierało różowe, cukierkowe tony. W tej miłej oprawie wznosiła się wystawa sklepowa. Ustawiono ją na posłaniu z cienkich skrawków niebieskiego papieru; miejscami liście paproci, misternie ułożone, zmieniały niektóre talerze w bukiety okolone zielenią. Było to mnóstwo smacznych rzeczy, soczystych, tłustych rzeczy.  

Hale to nie tylko bogactwo i różnorodność towarów oraz piękne dekoracje  godne uwiecznienia na płótnie.  Hale to również mieszanina zapachów. Można łatwo sobie wyobrazić, jakie zapachy, czy też raczej, jaki smród,  wydobywał się z Hal po kilku godzinach przechowywania żywności bez lodówek, przy chociażby- kilkunastostopniowej temperaturze, nie mówiąc o upalnych letnich dniach. Słodkawo - mdły zapach rozkładającego się mięsa, ryb, owoców, czy serów mógł przyprawić nie tylko o ból głowy. 
 
Stały żegnając się wśród zmieszanych w finale woni serów. W tej chwili wszystkie równocześnie grały. Była to kakofonia smrodliwych zapachów, począwszy od szwajcarskich serów, ich gnuśnej, ciężkiej woni gotowanego ciasta aż do odrobiny alkalicznego zapachu olivet. Było w tym głuche sapanie organów-kantal, cheser, kozie sery-podobne do swobodnej na basie pieśni, gdzie jak urywane tony odcinały się nagle zapaszki neufchatel,  troyes i Mont d`or. Po czym wonie płoszyły się, spływały jedne na drugie, gęstniały w nagłych kłębach zapachów port-salut, Limburg, gerome, marolle, livarot, pont-l`e- veque, rozwijały się powoli zlewając w jeden buchający smród. Te zmieszane ze sobą wonie rozchodziły się, utrzymywały wśród ogólnej wibracji, oszałamiające jak nieustanne nudności i o straszliwej, duszącej sile. 

Obok Hale w 2007 r.

Hale - miejsce bogate w żywność, którą można było zarówno kupić, znaleźć, wyłudzić, jak i ukraść przyciągało, jak magnes wszelkie miejskie szumowiny. Nędzarki, które w zamian za jaki - taki ochłap na kolację sprzedawały prawdziwe lub zmyślone historyjki, podrzutki i sieroty, które znajdowały tu wraz z kawałkiem chleba i opiekunów, złodziei, którzy okradali zarówno pracodawców, jak i obcych.
Na tym tle sama fabuła wydaje się dużo mniej interesująca. Florentyn, były więzień polityczny (więzień z przypadku) ucieka z miejsca deportacji i powraca do  Paryża. Tutaj znajduje schronienie u brata, który prowadzi ustabilizowany, mieszczański żywot właściciela masarni  i ojca rodziny. Kiedy brat z bratową opływają w dostatki, niczym pączki w maśle, Florentyn – niepoprawny idealista i romantyk szuka możliwości zemsty na znienawidzonym rządzie; czyta radykalne pisma i organizuje kółko lewicowe, które ma za zadanie przygotować przewrót. Niestety Florentyn zupełnie nie nadaje się do czynu, co doprowadza do przewidywalnego finału.
Fabuła, początkowo nawet wciągająca, z czasem staje się jedynie tłem dla opisu codziennego życia mieszkańców Hal; biedoty (Chudych) i żyjących w dobrobycie (Grubych). 


Po raz kolejny zadziwia mnie kunszt opisu błahych i niegodnych opisu tematów. Tak jak kiedyś zachwycało bogactwo opisu towarów Galerii Handlowej, tak tutaj zachwyca (mnie zachwyca, innych być może znudzi nadmiarem i drobiazgowością) malarski opis żywnościowego asortymentu, wystroju wnętrz sklepików i dekoracji wystaw. Opis pierwszej czytam z zainteresowaniem, przy drugiej myślę sobie ten sam pomysł, co we Wszystko dla pań, przy trzeciej zastanawiam, na ile jeszcze wystarczy pisarzowi pomysłu, aby nie zanudzić czytelnika, przy czwartej myślę to trzeba geniuszu, aby pisać pięknie o marchwi i rzodkwi, tak, aby chciało się to czytać, przy piątej cieszę się, że tyle jeszcze przede mną lektury.
Raduje mnie to bogactwo barw, kształtów, smaków i zapachów, raduje to  ożywienie martwej natury na kartach powieści, uchwycenie jakiejś cząstki Paryża, którego już nie ma. 

 
Obok Hale z 2011 r.

Dzisiejsze Hale – bez charakteru i stylu w niczym nie przypominają tamtejszych trzewi miasta. Ponieważ jednak rozpoczęła się przebudowa Hal, kto wie, co objawi nam się za parę lat, w miejscu dawnych Hal Baltarda.
W tym wszystkim trochę umknął mi obraz społeczny II Cesarstwa, w którym obok głodującej wśród nadmiaru żywności biedoty funkcjonowała warstwa zamożnego mieszczaństwa, przedstawiona została tak samo krytycznie, jak w innych dziełach przedstawił Zola burżuazję. A to z powodu jej pędu do bogacenia się , dążenia do utrzymania istniejącego status quo za wszelką cenę, jej dwulicowej moralności.

W tyle, wzdłuż półek znajdowały się rzędy melonów, pokiereszowane od brodawek kantalupy, melony inspektowe niby szarą gipiurą  okryte, małpi chleb o nagich guzach. Na straganie piękne owoce, delikatnie przyozdobione w koszach, na pół widoczne pod zasłoną liści, miały krągłość lic, co się kryją, oblicza dorodnych dzieci; zwłaszcza rumiane brzoskwinie z Montreuil, o cienkiej i jasnej skórze córek północy, i żółte, spalone słońcem południowe brzoskwinie ogorzałe, jak prowansalskie dziewczęta. Morele przybrały na mchu ciepłe bursztynowe tony jak u brunetek, które w zachodzącym słońcu grzeją swój meszkiem pokryty kark. 
Zdecydowanie w książce na plan pierwszy wysuwają się Hale - te jego wnętrza, które strawią wszystko, co doń trafi.
Czytając książkę nieodmiennie przychodziły mi na myśl porównania z Wszystko dla pań, chyba właśnie z powodu tego bogactwa opisów i klimatu Paryża.
Moja ocena Paryża i Hal – 5,5/6, moja ocena książki 4/6
Serdecznie dziękuję Zacofanemu w lekturze za udostępnienie mi książki.

15 sierpnia 2012

Nana Emil Zola



Wydawnictwo Hachette Livre Polska, 
Rok wydania 2005, 
Tłumaczenie- Czesław Mastelski.
Mam wiele uwag do tego wydania; jest bardzo niestaranne, roi się w nim od błędów stylistycznych, interpunkcyjnych, literowych. Początkowo myślałam, że cześć tych dziwolągów stylistycznych jest winą tłumacza, teraz wydaje mi się jednak, że to raczej wina  redakcji.


Ci, którzy czasami mnie odwiedzają wiedzą, że bardzo lubię twórczość Emila Zoli. Może to opinia trochę na wyrost, bo właściwie przeczytałam zaledwie cztery książki, ale dość znamienne dla twórczości pisarza (o ile mogę to ocenić przy tak krótkiej znajomości); Germinal, Wszystko dla pań, Pieniądz i nowelkę Nantas. A w tej chwili czytam Brzuch Paryża. W każdym razie poznałam ją (twórczość) na tyle, abym mogła stwierdzić, że z Zolą mi po drodze. Szczerze przyznam jednak, iż mimo, że każda książka Zoli wywołuje niemal przyspieszone bicie serca, to do Nany mnie nie ciągnęło. A to zapewne za sprawą profesji bohaterki.
Cóż, nie wywołuje we mnie szczególnego zainteresowania życie prostytutki, niezależnie od tego, czy to luksusowa kurtyzana, czy zwykła dziwka. Chyba to z tego właśnie powodu nie wciągnęła mnie ani lektura Damy kameliowej Dumasa, ani lektura Cheri Collete. Jakoś nie potrafiłam ani rozsmakować się piękną literaturą, ani współczuć tym paniom, które chciały mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko. Może dlatego Nana mimo, iż zakupiona jeszcze w styczniu czekała długo na swoją kolej i gdyby nie stosikowe losowanie u Anny nadal leżałaby na półeczce.
Sięgając po książkę jednocześnie obawiałam się i spodziewałam (strasznie to nielogiczne i niekonsekwentne z mojej strony - wiem), iż spotkam tu luksusową kurtyzanę, kogoś na kształt Małgorzaty Gautier, osobę wykwintną i  inteligentną, lwicę paryskich salonów. Tymczasem spotkałam kogoś w stylu bohaterki Pudelka (celebrytki, znanej z tego powodu, ze jest znana). Nana nie jest ani ładna, ani mądra, nie jest zdolna, nie ma w niej krzty dobroci, empatii, czy jakichkolwiek ludzkich uczuć; jest natomiast ordynarna, wulgarna i zachłanna, jest kwintesencją przeciętności i syntezą tego, co charakteryzuje zgniliznę moralną XIX wiecznego Paryża. Te właśnie cechy bohaterki sprawiają, że przyciąga do siebie, jak magnez niemal wszystkich mężczyzn, którzy, jak pięknie napisała Karolina, odbijają się weń, jak w zwierciadle.   
Początkowo oczekiwałam, że Nana czymś mnie zaskoczy, tymczasem ona zaskakuje jedynie tym, że nie jest w stanie niczym zaskoczyć; doprowadza do bankructwa, samobójstwa, kradzieży i rozpaczy wszystkich znajomych panów; oszukuje, zdradza, okrada, lży, poniża. Nienawidzi mężczyzn i postanawia ich wszystkich zniszczyć.
Czy jest mi ich żal? Wcale. Nana nie kryje swoich zamiarów, jest szczera do bólu, a oni i tak lgną do niej, jak ćmy do światła.  
W miarę lektury zaczyna mnie ona fascynować; z jej rynsztokową bohaterką będąca ucieleśnieniem męskich żądz w połączeniu z głupotą mężczyzn, którymi rządzi …. no właśnie co? żądza, czy może współzawodnictwo.
Nana ukazuje świat chylący się ku upadkowi, świat chory, świat w którym byle miernota może znaleźć się na świeczniku, świat zadziwiająco nam bliski. Wszystko się powtarza.

Nie jest to moja ulubiona książka Zoli, ale nie mogę powiedzieć, aby mnie zawiodła, czy rozczarowała. 
Moja ocena 4,5/6
Obrazy; 1. Okładka książki, 2. Nana Edwarda Maneta

19 lipca 2012

Zamordowana krolowa Maurice Druon

Wydawnictwo Otwarte Kraków 2010 rok. Stron 289
Paryż, rok 1314. Po śmierci Filipa IV Pięknego, króla znanego z rządów twardej ręki, za którego życia rola i znaczenie Paryża znacznie wzrosły, na tron wstępuje jego syn Ludwik X, zwany przez historię Kłótnikiem. Był to człowiek chwiejnego charakteru, który nie odziedziczył po ojcu, żadnej z cech dobrego władcy; ani ambicji, ani siły, ani odpowiedzialności. Był człowiekiem słabym, który swą słabość tuszował napadami gniewu. W „Zamordowanej królowej” poznajemy go w chwili, kiedy pierwszym i najważniejszym jego pragnieniem jest poślubienie pięknej, młodej i cnotliwej niewiasty. Wuj, Karol Walezjusz znalazł mu odpowiednią kandydatkę, na dworze w Neapolu mieszka jego krewna, Klemencja Węgierska. Na przeszkodzie królewskiego pragnienia stoi jedynie, pierwsza żona Ludwika,
Małgorzata Burgundzka, która jako kobieta sporego temperamentu, pozwoliła sobie nie tylko przyprawić Ludwikowi rogi, ale jeszcze nie była dość ostrożna i cała rzecz ujrzała światło dzienne. Małgorzata, która jeszcze za życia swego teścia została uwięziona w twierdzy Chateau-Gaillard nie zamierza tak łatwo się poddać i na żądanie przyznania, iż matrimonium non consumatum mówi stanowcze nie. W tej sytuacji można by poprosić o pomoc w unieważnieniu małżeństwa papieża. Ale tutaj Ludwik napotyka na kolejną przeszkodę. Po śmierci papieża Klemensa V konklawe nie może dojść do porozumienia przez ponad dwa lata. Włosi pragną powrotu siedziby papiestwa do Rzymu, Francuzi optują za pozostawieniem jej we Francji. Silne za ojca królestwo Kapetyngów przez krótki okres władania Ludwika X pogrąża się w coraz większym kryzysie. Ambicje polityczne zwalczających się stronnictw, klęska głodu, kryzys gospodarczy i słaby monarcha spowodowały, iż konstrukcja silnego państwa uległa zachwianiu.
Zamordowana królowa to kolejna po Królu z żelaza bardzo dobrze przygotowana pozycja historyczna. Książkę można przeczytać, jako odrębną pozycję, ja jednak poleciałabym czytanie zgodne z chronologią, gdyż treść obu książek się zazębia, a losy bohaterów są następstwem pewnych działań opisanych w I części cyklu. Książka jest rzetelnie przygotowana z notą historyczną, drzewem genealogicznym, przypisami (szkoda jedynie, iż nie pod tekstem, a na końcu książki, ale to drobnostka). Książka napisana jest prostym, przystępnym językiem i mimo, iż zawiera sporo wiedzy historycznej czyta się ją, jak pełną napięcia powieść z dreszczykiem. Intrygi, szantaże, podchody, budowanie politycznych stronnictw jak żywo przypominają to, co pokazują dzisiaj mas-media, co znaczy, że tak naprawdę ludzkie charaktery niewiele się zmieniają przez stulecia, zmieniają się jedynie metody.
Maurice Druon przekonuje, iż o historii można pisać ciekawie i bez zanudzania czytelnika nadmiarem dat, postaci i zdarzeń, przekazując jednocześnie, to co najważniejsze. Jego książki poleciłabym nawet tym, którzy nie przepadają za historią, a dla jej zwolenników to pozycja obowiązkowa.
Bo przecież „Historia jest powieścią, która się zdarzyła”.
Moja ocena 4-6
Zdjęcia 1. okładka- chyba najsłabsza strona książki - chciałam nawet zamieści inną, ale czytałam właśnie to wydanie, 2. Małgorzata Burgundzka, 3. Ostatnie miejsce pobytu zamordowanej królowej.

15 lipca 2012

Maurice Druon, "Prawo mężczyzn"


Wydawnictwo Literackie, 1991 

Nareszcie książka, której fabuła wciągnęła mnie od początku do końca! Czy ja już mówiłam, że lubię czytać książki o Francji? A czy mówiłam, że lubię Druona? No to źle mówiłam - ja go uwielbiam! Jak nikt potrafi podkręcać atmosferę z rozdziału na rozdział, opisywać kilka wątków jednocześnie nie nużąc, nie gmatwając, nie przekombinowując. Cykl "Królowie przeklęci" jest po prostu ideałem książek historycznych - mnóstwo faktów okraszonych dobrą narracją i ciekawymi opisami przekroju społeczeństwa.

Ciąg dalszy opinii na MOIM BLOGU!
UWAGA! W opinii znajdują się spojlery nawiązujące do poprzednich części cyklu "Królowie przeklęci". 

10 lipca 2012

"Kiki van Beethoven", Eric-Emmanuel Schmitt


Wydawnictwo: Znak 2011

Ponownie spotkałam się z E.-E. Schmittem. Tym razem zaskoczył mnie zupełnie nietypowym pomysłem. Już tytuł podpowiadał mi, że głównym bohaterem dwóch historii opisanych w książce będzie Ludwig van Beethoven - niesamowity muzyk, twórca genialnych symfonii, kwartetów smyczkowych, artysta kompletny pomimo całkowitej głuchoty. Podziwiam go tym mocniej, iż żył w czasach, w których każda dysfunkcja (nie mówiąc już o kompletnym jej braku) skreślała człowieka ze społeczności, w której do tej pory funkcjonował. Liczyłam na to, że Schmitt odkryje przede mną kawałek nieznanej mi biografii wielkiego mistrza. Myślałam, że dowiem się, w jaki sposób tworzył, żył, jak był postrzegany w swym środowisku i wśród najbliższych.

Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że akcja obu historii toczy się w dzisiejszych czasach. Przyznam szczerze, że początkowo dopadło mnie małe rozdrażnienie - kolejny raz Schmitt nie spełnił moich oczekiwań! Ale gdy tylko zagłębiłam się w pierwszą historię, powróciły wspomnienia tych najlepszych chwil z autorem. Dlaczego? Postaram się nakreślić w kilku słowach fragment tego opowiadania:

Ciąg dalszy na MOIM BLOGU - zapraszam :)

2 lipca 2012

"Trucicielka" E.E. Schmitt


wydawnictwo: Znak 2011

Zawiodłam się na Schmitcie. Po raz pierwszy poczułam niedosyt połączony ze zdegustowaniem. Nie mam nawet pomysłu na opisanie tego, jakie wrażenia pozostawiły we mnie te cztery opowiadania skreślone szybko i byle jak. Właściwie te wrażenia już się zatarły, ponieważ lekturę skończyłam jakiś miesiąc temu... 

Które z opowiadań najbardziej mi się podobało...? Chyba pierwsze - tytułowa "Trucicielka". Było przemyślane, trzymało w napięciu i pozostawiło mnie z pewnym przekonaniem, że sama mam odpowiedzieć sobie na pytanie, kto miał rację i czy główna bohaterka wprowadziła mnie w błąd czy sama dała się zwieść młodemu księdzu..? Najsłabsze opowiadanie - zdecydowanie "Koncert Pamięci anioła". Długie, nudne, bez polotu. Jakoś nie wciągnęła mnie historia dwóch rywali, których życie zmieniła żądza bycia najlepszym. Po wypadku ten miły staje się okrutny, a egoista nagle staje się altruistą. Historia stara jak świat, a i zakończenie nie wywarło na mnie większego wrażenia. 

Dalsza część opinii na MOIM BLOGU 
Zapraszam!

25 czerwca 2012

Palę Paryż Bruno Jasieński


Bruno Jasieński był współtwórcą i jednym z największych przedstawicieli polskiego futuryzmu. Był też zwolennikiem idei utopijnego komunizmu. Przedstawiciele tej ideologii nie odpłacili mu wzajemnością (rozstał rozstrzelany).
Młody pisarz zafascynowany był zarówno nową ideologią, jak i nowym prądem w sztuce europejskiej, odrzucającym min. tradycję (jako relikt przeszłości) i akcentującym związek człowieka z maszyną (jako wyraz postępu).
„Palę Paryż” jest odpowiedzią autora na nowelkę francuskiego pisarza i dyplomaty - Paula Moranda (której tytuł można przetłumaczyć, jako „Palę Moskwę”). Przedstawiała ona wyższość zachodniej, kapitalistycznej cywilizacji nad proletariacką, radziecką. Dla młodego socjalisty było to wyzwaniem do przeciwstawienia Moskwy - Paryżowi, a świata idei - światu pieniądza.
Pozbawiony środków do życia i przeżywający zawód miłosny Pierre postanawia się zemścić za swe życiowe niepowodzenia na znienawidzonym Paryżu. Lata dwudzieste zeszłego stulecia to ciążki okres w historii Europy. Jeszcze nie podźwignęła się po pierwszej wojnie światowej, a już zaczyna ją nękać widmo przyszłego kryzysu gospodarczego. Fabryki masowo zwalniają robotników, ludzie ubożeją, tracą pracę, miejsce zamieszkania, rozpadają się rodziny i związki. Paryż jest dla Pierra uosobieniem wszystkiego co najgorsze. Obwinia go zarówno za swoją nędzę, jak i za niewierność dziewczyny (która dlatego jest niewierna, bo żyje w tym ogarniętym zgnilizną moralną siedlisku kapitalizmu).

(…) we Francji, z racji kiepskiej koniunktury, ludzie przestali kupować samochody. Fabrykom groziło zamknięcie. Wszędzie redukowano do połowy personel. Celem uniknięcia zaburzeń usuwano po kilku ludzi o różnych porach dnia, z różnych oddziałów. Przychodząc z rana na robotę i stając nad warsztatem, nikt nie mógł być pewien, czy kolej dziś nie na niego.
Czterysta niespokojnych par oczu, jak psy węszące po ziemi, biegło chyłkiem, trop w trop śladem ociężałych stóp majstra, wolno, jakby z namysłem przechadzającego się między warsztatami, i usiłowało uniknąć spotkania z jego prześlizgującym się po twarzach wzrokiem. Czterystu ludzi schylonych nad maszynami, jak gdyby pragnęło stać się jeszcze mniejszymi, bardziej szarymi, niedostrzegalnymi, w gorączkowym wyścigu palców namotywało sekundy na rozpalone od pośpiechu obrabiarki i ochrypłe od niemego krzyku, plączące się palce zdawały się mamrotać: „Ja najszybciej! Nie mnie przecież! Nie mnie!”. (…)


Pierre dokonuje aktu zemsty, o dziwo, w chwili, kiedy los się do niego zaczyna uśmiechać (dostał pracę). Nieprzypadkowo na dzień zemsty wybiera dzień Rocznicy wybuchu Rewolucji Francuskiej. Wykrada z laboratorium zarazki dżumy i wprowadza je do systemu miejskich wodociągów. Nie trudno domyślić się, jakie skutki wywoła jego pragnienie zemsty. Rozprzestrzeniająca się epidemia odcina miasto od świata i więzi jego mieszkańców wewnątrz murów miejskich.
„Palę Paryż” ukazuje sposób zachowania się społeczności postawionej przed widmem unicestwienia wszystkich mieszkańców miasta.
Tworzą się małe państewka funkcjonujące w obrębie zamieszkujących miasto społeczności. Powstają państwa-dzielnice: Chińska, Żydowska, rosyjska (bolszewicka) oraz francuska (monarchistyczna). Wszystkie państwa toczą ze sobą walkę o żywność.
Kiedy epidemia zaczyna roztaczać coraz większe kręgi, a szansa na znalezienie antidotum maleje okazuje się, iż przeżyją jedynie…. no właśnie, kto może u Jasińskiego przeżyć i dać początek nowej, lepszej, cudownej społeczności?
Palę Paryż to rodzaj political fiction.
Powieść jest niezłym studium ludzkich zachowań w sytuacji bez wyjścia. Skojarzenia z "Dżumą" Camusa nasuwają się same. Epidemia uwypukla nie tylko indywidualne zachowania ludzi, ale też uwypukla wszelkie podziały społeczne.
Z drugiej strony książka jest świetną groteską na rodzące się idee komunizmu (być może niezamierzoną) oraz przykładem dużej wyobraźni autora. Za sprawą różnych doświadczeń życiowych autora i dzisiejszego czytelnika, nieco inaczej odbieramy treści, powstałe na początku ubiegłego stulecia. To, co być może zachwycało, czy też było powodem do dumy dla młodego socjalisty, dziś może budzić w najlepszym wypadku politowanie.

"- Ja, towarzysze, chciałem rzec słowo względem tych towarzyszy, co to z branży kryminalnej. Będzie między nami, towarzysze, ze trzy tysiące towarzyszy kanciarzy, wypuszczonych z więzień razem z pozostałym proletariatem. My, towarzysze, po sądach ich ciągnąć nie będziemy. Choć to niby i przestępcy, jak to mówią, ale przestępcy, można powiedzieć, przeciwko dawnemu państwu burżuazyjnemu, a kogóż to wtedy nie uważali za przestępcę? Niejeden z głodu, z nędzy, z bezrobocia świsnął gdzie funt kiełbasy albo jenszą szynkę, nie? Takiego zaraz pański, klasowy sąd - bach do ula! Złodziej i tyle. My tam, towarzysze, w tych drobiazgach grzebać się nie będziem. Jak rewolucja, to rewolucja, znakiem tego wolność dla całego proletariatu bez różnicy i wyjątku, nie? Innym słowem: starym grzechom, jakie by tam nie były - można powiedzieć, amnestia i koniec. Od dzisiaj wszystko na nowa, po naszemu".

Oczywiście obraz Paryża i jego mieszkańców jest obrazem nieco wypaczonym i nie pozbawionym przejaskrawień. Nie jest to jednak nieprawdziwy obraz ludzi, którzy w obliczu wizji zagłady tracą człowieczeństwo.

Podobał mi się natomiast sposób pokazania postaci, które początkowo jednoznaczne (z wyraźnym podziałem na tych dobrych i tych złych) stają się pod koniec powieści bardziej zróżnicowane. Zaciera się granica pomiędzy my a oni.

Palę Paryż podobał mi się ze względu na pomysł, ciekawe rozwiązania, charakterystykę postaci i dlatego, że mimo politycznych sympatii autor nie stanął po żadnej ze stron (IMO oczywiście).
Książka jest ciekawa i warta zapoznania.

Moja ocena 4,5/6

Jaki związek z Paryżem ma ten wpis? Paryż jest miejscem akcji powieści. Byc może akcja mogłaby się równie dobrze toczyć w Londynie, Madrycie, czy Amsterdamie. Paryż jest symbolicznym ucieleśnieniem "zgniłej" zachodniej burżuazyjnej cywilizacji. Nie bez znaczenia jest fakt, iż Jasieński mieszkał w Paryżu w latach 1925-1929, jako korespondent polskich gazet. Z Paryża został wydalony właśnie z powodu opublikowania powieści Palę Paryż. Pierwsze paryskie skojarzenie z powieścią stanowią porastające Pola Marsowe łany zboża.

16 maja 2012

Wyznania Katarzyny Medycejskiej C.W.Gortner

Wydawnictwo Książnica, rok wydania 2011, stron 438 Przede wszystkim - wytłumaczenie, dlaczego wpis o Medyceuszce zamieszczam na blogu Francuska Kawiarenka Literacka. Katarzyna Medycejska córka Francuski i Florentyńczyka, krewna papieża Klemensa VII była przez kilka lat żoną króla Francji Henryka II, a następnie królową - matką i regentką, sprawującą władzę w imieniu małoletnich synów. Jej wpływ na historię Francji był bardzo duży, całkiem możliwe, że to dzięki jej staraniom zachowania jedności państwa historia potoczyła się tak, a nie inaczej (rozdział silnej monarchii na wiele drobnych księstw- jak to miało miejsce we Włoszech). W czasach, w których przyszła na świat Katarzyna Medycejska, historia - gdyby patrzono na nią z punktu widzenia uczciwości- wydawałaby się jakąś powieścią niemożliwą – takimi słowami wyraził się Honore de Balzac, gorący obrońca znienawidzonej przez historię królowej. Katarzyna Medycejska to kolejna postać, z którą historia obeszła się bardzo okrutnie. Jeszcze za życia została osądzona i skazana na miano królowej przeklętej. Przypisywano jej brak skrupułów perfidię, dwulicowość, makiawelizm, eliminację politycznych przeciwników przy pomocy trucizny oraz uprawianie czarnej magii. To wszystko jednak nie byłoby niczym niezwykłym w tych okrutnych czasach (żyła w latach 1519-1589), ale Katarzynę obarczono także zbrodnią największą, krwawą, okrutną i niewybaczalną, przypisano jej odpowiedzialność za wymordowanie kilku tysięcy innowierców, czyli za rzeź hugenotów podczas Nocy Św. Bartłomieja. Niemały udział w tym wizerunku królowej miał także mój ukochany pisarz Aleksander Dumas (Pani z Monsoreau oraz Królowa Margot). Jak wiadomo literatura potrafi tworzyć mity, które nawet historykom trudno jest obalić (vide Lukrecja Borgia). Katarzyna pochodziła ze słynnego rodu florenckich Medyceuszy. Życie nie szczędziło jej ciężkich doświadczeń. Została osierocona jako dziecko, jako nastolatka wygnana z Florencji (w odwecie za postawę jej wuja, papieża Klemensa VII). Następnie, jako czternastolatka, będąc ostatnią nadzieją Medyceuszy na przywrócenie świetności podupadającego rodu, a także w odwecie Klemensa VII na cesarzu Karolu V, została przeznaczona na żonę francuskiego księcia Henryka II Walezego. Publicznie upokarzana przez męża i jego kochankę (Dianę de Poitiers), nieciesząca się sympatią na francuskim dworze, jako córka kupieckiego rodu, bezskutecznie usiłowała dać Francji następcę tronu, co nie było łatwe, gdyż królewski małżonek nie tylko nie pojawił się na ślubie, ale także unikał małżeńskiej sypialni. Była matką kilkorga dzieci, w tym Henryka Walezjusza, który przez pewien czas był królem Polski (porzucił jednak ofiarowaną mu koronę, aby przejąc sukcesję francuskiego tronu po zmarłym bracie). Katarzyna miała nieszczęście żyć w czasach wojen religijnych, w tym najgorszej wojny domowej pomiędzy hugenotami a katolikami. Za wszelką cenę usiłowała bronić jedności Francji, zapewnić jej pokój, a swoim dzieciom sukcesję. Popełniła na pewno sporo błędów, ale też podejmowała wiele prób pogodzenia dwóch wrogich religii i wprowadzenia tolerancji religijnej. Dzisiaj wielu historyków uważa, iż to nie ona ponosi odpowiedzialność za wydarzenia Nocy Św. Bartłomieja, choć niewątpliwie popełniła błąd w ocenie sytuacji i pozwalając na wyeliminowanie Colignego, nie przewidziała następstw takiego kroku (przekształcenia aktu zemsty w rzeź sześciu tysięcy ludzi; głównie hugenotów, ale nie tylko). Katarzyna mawiała: „Religia jest płaszczykiem, którym ludzie często się posługują, by ukryć złą wolę”. C.W Gortner w książce „Wyznania Katarzyny Medycejskiej” podejmuje próbę oczyszczenia wizerunku Katarzyny oraz pokazania nie tylko żelaznej królowej, wielkiego polityka, ale przede wszystkim kobiety, żony, matki. Autor próbuje pokazać jej ciężkie życie we wrogim otoczeniu (Gwizjuszy), nieudane dzieci (Franciszek i Karol zbyt słabi, aby samodzielnie rządzić, Herkules – niedorozwinięty umysłowo i Henryk III o skłonnościach homoseksualnych, Marot- nazbyt, nawet, jak na tamte czasy rozpustna), upokorzenia ze strony męża i jego kochanki, a także motywy jej postępowania (zapewnienia jedności i trwałości królestwa, równowagi pomiędzy różnowiercami oraz sukcesji własnego rodu, nawet kosztem wprowadzenia na tron syna swej zaciętej przeciwniczki, królowej Nawarskiej Joanny. Czy próba oczyszczenia królowej autorowi się powiodła? Zachęcam do lektury, aby odpowiedzieć sobie na to pytanie. Mnie szczerze mówiąc bardziej przekonuje posłowie autora i przywołanie historycznych dokumentów, niż sama postać Katarzyny, jaka wyłania się z kart powieści. Jak na władczynię silną, zdecydowaną, jedną z najbardziej wpływowych kobiet XVI wiecznej Europy Katarzyna przedstawiona przez Gortnera wydaje mi się nieco mdła i papierowa. Katarzyna jawi się tutaj, jako słaba kobieta, której jakimś cudem udało się doprowadzić do porozumienia z Henrykiem Nawarskim, tak jakby to nie jej działania doprowadziły do zachowania jedności kraju, ale jakiś dziwny splot okoliczności. Nie mniej książkę czytało mi się z dużym zaciekawieniem i szybko. Powieść rzuciła trochę więcej światła na postać kontrowersyjnej Medyceuszki, wokół której narosło tyle mitów, że ciężko dziś dojść prawdy. Książka doskonale oddaje klimat epoki, w której homo homini lupus fuit, w której wczorajszy sojusznik był dzisiejszym wrogiem, współczucie i dotrzymywanie słowa było oznaką słabości, a okrucieństwo i brutalność były na porządku dziennym. I co stanowi dużą zaletę powieści historycznej jej lektura zaciekawiła na tyle, że sięgnęłam po biografię Katarzyny Medycejskiej autorstwa Jean - Francois Solnon. Moja ocena 4/6

3 maja 2012

Duch Opery Gaston Leroux

Upiór w Operze to jeden z moich ukochanych musicali. Przez dość długi czas poszukiwałam książki, która była literackim pierwowzorem dla libretta musicalu. Kiedy wreszcie udało mi się nabyć książkę w księgarni internetowej, zabrałam się do lektury pełna nadziei na miłe spędzenie czasu i …. Mam mieszane uczucia; nie mogę powiedzieć, aby książka mnie znudziła, ale też nie mogę powiedzieć, aby mnie zachwyciła. Musical stał się silną konkurencją, której wg mnie książka nie była w stanie dorównać. Choć z reguły bywa odwrotnie, to przecież ekranizacje i adaptacje rzadko dorównują literackiemu pierwowzorowi. Być może to właśnie znajomość treści musicalu była przeszkodą w czytaniu. Początkowo lektura nastręczała pewne kłopoty; nie mogłam wyzwolić się z wizji filmowej ekranizacji oraz teatralnej adaptacji. Na plus książce muszę oddać, iż po paru rozdziałach książka zaczęła żyć własnym życiem, a ja budowałam nowe wyobrażenia postaci oparte na lekturze. Tematem powieści są dzieje pięknej i utalentowanej Christine Daae, solistki Opery Garnier, której cudowny głos spowodował, iż zainteresowali się jej postacią piękny i bogaty wicehrabia oraz tajemniczy Eryk, duch, upiór a może anioł muzyki. To, co mi się w książce spodobało najbardziej to klimat. Opera, jej mroczne zakamarki, podziemne jezioro opisane zostały w tak sugestywny sposób, że bez trudno przeniosłam się do paryskiej Opery Garnier i jej wnętrz. Lektura tak naprawdę wciągnęła mnie dopiero od momentu, kiedy wicehrabia wraz z Persem znaleźli się w Sali tortur, czyli niemal pod koniec książki. Wcześniej opisana historia jest dla mnie mało wiarygodna. W musicalu zostałam przekonana o istnieniu upiora - Eryka, w książce nie.
Przeczytałam gdzieś opinię o tym, iż Upiór w Operze to połączenie romansu, kryminału i horroru mrożącego krew w żyłach. Romans (jak dla mnie) jest nieprzekonywujący, naiwny, nieciekawy i ckliwy. Dialogi pomiędzy Christine a wicehrabią są sztuczne, postacie infantylne i papierowe. Wicehrabia zachowuje się niczym rozhisteryzowana panienka; jęczy i wzdycha i wpada w rozpacz. Podobnie Christine jest drętwą, choć niepozbawioną egoizmu osóbką. Kryminał – nie nazwałabym powieści kryminałem. Mamy co prawda kilka zbrodni, ale stanowią one jedynie poboczny wątek historii upiora. Horror - może nie znam się na horrorach, ale żaden z opisów nie zmroził krwi w moich żyłach. Wprowadzenie na karty powieści Upiora-Eryka jest dla mnie mało wiarygodne. Choć historia intryguje, bo wiedząc, że upiór nie jest upiorem, zastanawiałam się, jakie wyjaśnienie przyniesie rozwiązanie zagadki. To właśnie postać upiora jest jedyną (poza Persem) „żywą” postacią w całej powieści. Eryk nie jest marionetką. Jest człowiekiem, który popełnia zbrodnie, ale żyje, ma namiętności, pragnienia, działa. Myślę, że gdyby autor poświęcił więcej uwagi postaci Eryka oraz motywom jego działania powieść zyskałaby na wartości. Można by zgłębić problem odrzucenia przez społeczeństwo tego, co inne (w tym przypadku przerażająco brzydkie). Inne, a więc niezrozumiałe.
Trudno jest mi przyznać odpowiednią ilość punktów tej książce. Jak mogłabym przyznać jej małą ilość punktów, skoro tak kocham Upiora. Gdyby nie Gaston Leroux Andrew Webber nie stworzyłby musicalu, Joel Schumacher filmu, a Wojciech Kępczyński nie wystawił by fantastycznego musicalu w warszawskiej Romie. No ale jak mogłabym przyznać jej większą ilość punktów, skoro powieść nie zachwyciła mnie. Dlatego tym razem bez punktów. Napiszę tak - polecam lekturę zwłaszcza wielbicielkom musicali dla porównania i wyrobienia sobie własnej opinii. Zdjęcia: 1. Okładka książki, 2. Scena Opery Garnier wraz z lożą nr Pięć, 3. Foyer Opery Garnier

18 kwietnia 2012

Łuk Triumfalny Erich Maria Remarque

Wydawnictwo De Agostini Polska Rok wydania 2002 Napisana w 1945 r. Ilość stron-448 Poleconej mi w trakcie konkursu z Paryżem w tle książki Remarqua szukałam od pół roku. Po lekturze „Na zachodzie bez zmian” nie miałam wątpliwości, że Łuk tryumfalny muszę przeczytać. Dodatkowym argumentem za przeczytaniem była rekomendacja Nemeni, na której opiniach polegam prawie, jak na własnych. Paryż w powieści Remarqua nie jest to Paryż ckliwy, romantyczny, impresjonistyczny, rewolucyjny, Paryż z folderów katalogów biur podróży, czy Paryż, do jakiego przyzwyczaiła mnie dotychczasowa lektura powieści z miastem w tle. W „Łuku Triumfalnym” mamy do czynienia z Paryżem nocnych lokali, burdeli, nielegalnych uchodźców i legalnych imigrantów. A wszystko to dzieje się w przededniu wybuchu drugiej wojny światowej. Przełom roku 1938 i 1939 - w Niemczech rządzą naziści, w Hiszpanii – faszyści, w Paryżu niektórzy żyją złudzeniami i nadziejami, iż to wszystko „jakoś” się rozwieje, oni wietrzą świetny interes i zawierają kontrakty na dostawy broni i żywności, a jeszcze inni próbują korzystać z życia, ile się da, żyć na zapas. Polityczni uchodźcy żyją w oczekiwaniu na kolejną wojnę, która położy kres ich sytuacji zawieszenia pomiędzy uciekaniem, ukrywaniem się, a deportacją lub samobójstwem. Główny bohater, o przybranym nazwisku Ravic, jest niemieckim uchodźcą. Po ucieczce z obozu koncentracyjnego w Niemczech żyje w poczuciu tymczasowości, bez nazwiska, bez dokumentów, bez legalnego meldunku i bez prawa wykonywania zawodu, za to z bagażem traumatycznych. W zamian za niewielkie wynagrodzenie, nielegalnie, w zastępstwie francuskich lekarzy, wykonuje operacje. Pewnego dnia wracając do hotelu dla uchodźców spotyka Joannę, którą ratuje przed popełnieniem samobójstwa. Ich znajomość staje się początkiem uczucia. Okoliczności jednak nie sprzyjają pielęgnowaniu związku. Jak żyć normalnie, kiedy wszystko wokół zapowiada kolejną wojnę. Ledwie dwadzieścia lat minęło od poprzedniej, a już na horyzoncie pojawiają się czarne chmury nadciągającego faszyzmu. Bohaterowie świadomi czekającego ich kataklizmu są wobec niego bezsilni. Obezwładnieni obawą przed niewiadomą próbują korzystać z ostatnich dni wolności, normalności, codzienności. Próbują żyć normalnie, chodzą do knajp, kina, dokonują zakupów, jeżdżą na wycieczki, grają w kasynach, ale gdzieś w tle wyczuwa się napięcie i strach. Chwytają się zwykłych, banalnych spraw. Można odnieść wrażenie, że próbują wczepić się w te ostatnie chwile spokojnego bytowania pazurami i wyszarpać z nich tyle, ile się da. Remarque świetnie uchwycił nastrój ostatnich dni wolności i tej pozornej normalności. Łuk Triumfalny to powieść o ludziach i o mieście. Dla mnie bez Paryża historia Ravica i Joanny nie byłaby tak interesująca, a bez historii Ravica i Joanny Paryż nie miałby swojego uroku. Miasto i ludzie współtworzą tę powieść. Podobają mi się postacie bohaterów; żywe i pełnokrwiste, czasami irytujące, a czasami wzbudzające sympatię. Bohaterowie postawieni w sytuacji bez wyjścia walczą z losem, choć mają świadomość, iż jest to walka skazana na przegraną. A kiedy upadają, podnoszą się i walczą dalej. Choć są i tacy, którym zabraknie sił na powstanie. Momentami irytowało mnie zachowanie Joanny, ale z czasem zaczynałam je rozumieć. Podobają mi się także postacie drugiego planu; Morozow, Rolanda, Janek. Paryż jest tu obecny nie tylko nazwami ulic, pomników, budowli, miejsc, ale przede wszystkim jest tu klimat miasta. Choć jest to Paryż, jakby zasnuty mgłą i pajęczyną szarości (mimo występowania także słonecznych dni), to nie da się go pomylić z żadnym innym miastem. Akcja toczy się wokół Łuku Triumfalnego (pomnika zwycięstw Napoleona), Pól Elizejskich ze słynną kawiarnią Foucheta, Monmartru, Luwru, Lasku Bulońskiego, Ogrodów Luksemburskich. Remarque ukazuje także absurdy demokracji. Ravic jako nielegalny uchodźca nie ma prawa przebywania w Paryżu, ale nazistowscy „turyści” (czyt. szpiedzy) są tu mile widziani. Tytułowy Łuk Triumfalny to symbol nie tylko zwycięstw Napoleona, to przede wszystkim symbol triumfu człowieczeństwa nad bestialstwem i kolejny manifest przeciwko absurdowi agresji i totalitaryzmu. Wiek, w których przyszło żyć bohaterowi jest, jak sam mówi „najbardziej wszawym, splugawionym krwią, bezbarwnym, tchórzliwym, brudnym wiekiem”, a jednak zapytany, w jakim wieku chciałby żyć, gdyby mógł wybierać, odpowiada, że właśnie w tym. Na zakończenie jeden cytat na temat miłości: Miłość? Ileż to słowo oznacza. Od najlżejszej pieszczoty naskórka do największego podniecenia wewnętrznego, od tęsknoty za rodziną do śmiertelnego spazmu, od nienasyconej żądzy do walki Jakuba z aniołem. Oto idę- myślał- człowiek po czterdziestce, który przeszedł niejedną szkołę, nabył wiedzy i doświadczenia, padał i znów się podnosił, przepuszczony przez filtr czasu, zimny, krytyczny. Nie chciałem miłości, nie wierzyłem w nią, nie przypuszczałem, że ją jeszcze napotkam, a oto przyszła i całe moje doświadczenie i wiedza na nic, miłość pali mnie tylko mocniej. A cóż płonie lepiej w ogniu uczucia niż suchy cynizm i nagromadzone drewno krytycznych lat? Miłość nie zawsze jest radosna. … Dlaczego tak się z nami dzieje? I ja tego nie wiem. Może dlatego, że już nie mamy się czego trzymać. Przedtem miało się wiele rzeczy; bezpieczeństwo, podstawy, wiarę, cel, wszystkie te przyjazne podpory, na których można się było wesprzeć, kiedy nami wstrząsała miłość. Teraz nie mamy nic, najwyżej trochę rozpaczy, trochę odwagi, w wokoło nas i w nas obcość. Miłość pada na nią jak pochodnia na słomę. Nie ma nic prócz miłości, więc i ona jest inna, dziksza, ważniejsza, niszczy wszystko dookoła. Nie trzeba dużo myśleć, w ogóle w naszej sytuacji nie trzeba za dużo myśleć. Dla mnie to jedna z lepszych książek z Paryżem w tle. Moja ocena - 5/6

9 kwietnia 2012

Trucicielka - Eric - Emmanuel Schmitt


I udało mi się wreszcie przeczytać książkę, która mieściłaby się w III etapie - przy okazji - czy będzie jakiś kolejny motyw???

Ten niewielki tomik, zawierający cztery opowiadania, otrzymał w 2010 roku nagrodę Goncourtów.

Najbardziej podobało mi się opowiadanie drugie - "Powrót". Mężczyzna, marynarz dowiaduje się na morzu, że stracił córkę, niestety w informacji zabrakło imienia, co było o tyle istotne, że miał on córek cztery. O którą chodziło? Której byłoby mu najbardziej żal, a której utrata byłaby mu obojętna? Czy był / jest dobrym ojcem, co wie o swoich córkach? Czy coś jeszcze można naprawić?

Bardzo interesujący był pomysł na trzecie opowiadanie "Koncert Pamięci anioła" - dwóch rywali, tragiczne wydarzenie, później całkowita odmiana losów. Pomysł był świetny, jednak to, co się wydarzyło pod koniec oraz przemiana bohaterów - niezbyt wiarygodne.

Podobnie, jak przemiana bohaterki ostatniego opowiadania - "Elizejska miłość" - nie uwierzyłam w nią, w tą ohydną cukierkowatość zakończenia. A też się dobrze zapowiadało - pierwsza dama Francji ma dość plastikowego wizerunku swojego małżeństwa, zaczyna dziwną walkę o powrót do prawdy ... i tu mogło się skończyć, ale autor postanowił wpisać w to dramat i cudowną odmianę.

Dlatego tym lepiej wypada tytułowa "Trucicielka" (z pierwszego opowiadania) - jej metamorfoza, choć wydaje się szczera, pod wpływem pewnej informacji nie dochodzi jednak do końca - i to jest bardziej prawdziwe. Starsza kobieta, otoczona legendą, miejscowa "atrakcja turystyczna", zabiła swoich mężów i kochanka. Zabiła czy nie? Dlaczego nagle próbowała odwrócić swoje życie? Co wydarzyło się między nią i młodym nowym księdzem?

Wszystkie historie łączą dwie rzeczy - obsesja oraz postać świętej Rity - od spraw trudnych i beznadziejnych. Czy można żyć z obsesją i jej nie ulec? Czy raczej jest to sprawa beznadziejna? Przekonajcie się sami, jakich odpowiedzi udziela autor.

Mnie nie przekonał do siebie.

Tym, co lubią Schmitta, pewnie i tak polecać nie muszę, inni niech się sami przekonają!

2 kwietnia 2012

Germinal Emil Zola, czyli naturalizm w czystej postaci

Po przeczytaniu Wszystko dla pań nabrałam wielkiej ochoty na czytanie Zoli. Niestety w mojej bibliotece nie mogłam dostać takich książek jak: Brzuch Paryża, Nana, czy Kartka miłości. Chcąc nie chcąc wzięłam Germinal. Domyślając się treści z opisu fabuły szczerze przyznam, iż nie sądziłam, że lektura wywrze na mnie większe wrażenie. Górnicze osiedle gdzieś na francuskiej prowincji, bieda, nędza, walka o przetrwanie z dnia na dzień. Nie jest to temat, który zapowiadałby miłą, relaksującą lekturę. Tymczasem Germinal Zoli okazał się książką, której lektury nie zapomnę. Czytając ją odczuwałam podobne emocje, jak podczas czytania Nędzników Hugo, a to w moich ustach największy dla autora komplement, gdyż Hugo jest jednym z moich ulubionych autorów. Jest koniec XIX wieku. Do małego górniczego miasteczka Montsou przybywa bezrobotny maszynista Stefan. Stefan jest młody, silny i zapalczywy. Kiedy dostaje pracę w kopalni, w pierwszej chwili ma wrażenie, iż złapał pana Boga za nogi. Radość jest jednak krótkotrwała. W miarę poznawania warunków pracy i płacy Stefan przeżywa coraz większe rozczarowanie nie tylko pracą, ale także sobą i swoimi towarzyszami niedoli. Nieludzkie warunki pracy pod ziemią przy wynagrodzeniu, które nie pozwala na zapewnienie wyżywienia rodzinie, mimo, iż pracują nawet starcy i dzieci, powodują, że życie mieszkańców osady staje się wegetacją; ciężka ponad siły praca, spotkania w knajpie przy kieliszku i seks. Tam, gdzie jest bieda, tam rodzi się dużo dzieci, a wiek rozpoczęcia inicjacji seksualnej jest coraz niższy. Poznajemy życie codzienne górników i ich zwyczaje. Wielopokoleniowe rodziny żyją często w jednej izbie, a każdy członek rodziny ma swoje zadania do spełnienia. Życie tutaj jest bezwzględne w swym okrucieństwie. Nikt nie rozczula się nad chorobą, czy kalectwem, nie pracujesz, to nie jesz. Kiedy dziecko umiera trudno powiedzieć, czy matka rozpacza, czy raczej cieszy się, iż odpada jej jedna gęba do nakarmienia. Najważniejszy w rodzinie jest ten, który zarabia najwięcej, to jemu przypada w udziale kawałek mięsa w zupie i większa porcja chleba do pracy. Zupa z brukwi, wczorajszy ziemniak i kromka chleba to codzienne pożywienie górników i ich rodzin. Kimś ważnym w rodzinie jest dziadek, ale tylko tak długo, jak istnieje nadzieja, że otrzyma „emeryturę”. Kobiety są własnością mężczyzn, bo one nie zarabiają lub zarabiają dużo mniej. Sprzedawanie się kobiet nie jest tutaj niczym nagannym i często dzieje się za przyzwoleniem mężów, ojców lub matek.
Z drugiej strony Zola ukazuje życie pracodawców. Jest to życie w dostatku i luksusach; dwory, obfitujące we wszelkiego rodzaju bogactwa i przyjęcia, na których stoły uginają się od jadła (bażanty, trufle, kuropatwy). Choć środowisko pracodawców, akcjonariuszy i kierowników kopalń jest bardziej zróżnicowane niż społeczność górników. Deneulin, właściciel kopalni, jest człowiekiem kompetentnym i pracowitym, cieszy się pewnego rodzaju szacunkiem robotników. Dyrektor Hennebeau to bezwzględny karierowicz, traktujący robotników jako ludzi gorszych od siebie, niemal barbarzyńców. Rodzina Gregoire to zamknięci we własnym świecie ludzie żyjący z tego, co odziedziczyli, żal im nędzy robotników, uważają jednak, iż sami są sobie winni. Powieść Zoli pozbawiona jest upiększeń, jest naturalistyczna, momentami szokująca. Opis pastwienia się nad zwłokami sklepikarza napawa obrzydzeniem. Bohaterowie budzą współczucie, ale też grozę i przerażenie. Można współczuć górnikom, a jednocześnie ich postawy, ich filozofia życiowa, ich okrucieństwo sprawiają, że stają się oni dla nas odpychający. Ale z drugiej strony, czy tak podłe warunki egzystencji nie stanowią usprawiedliwienia dla okrucieństwa. Książka moim zdaniem w sposób mistrzowski ukazuje, do czego może doprowadzić człowieka skrajna nędza, głód i brak świadomości (wykształcenia). Mimo naturalistycznej brzydoty ludzkich zachowań i posępnego klimatu niesie ona jakieś optymistyczne przesłanie. Jakie? Zachęcam do przeczytania, bo ilu czytelników tyle odpowiedzi. Germinal to powieść wielopłaszczyznowa. Dla mnie to też książka o upadku idei, o samotności przywódców, a także o ludzkich charakterach, które ulegają wypaczeniom nie tylko w obliczu klęski, ale również, a może przede wszystkim w obliczu społecznego awansu (Chaval, Stefan). Przyznam szczerze, iż nie spodziewałam się, iż książka tak mi się spodoba. To kolejny argument na to, iż nie należy oceniać po pozorach. Moja ocena 5,5/6

1 kwietnia 2012

Baron i aktorka czyli "Kapitan Fracasse" T. Gautiera

Teofil Gautier przyszedł na świat w 1811 roku w Tarbes. Był francuskim pisarzem, poetą i dramaturgiem, zajmował się również krytyką literacką i teatralną. Był jednym z propagatorów hasła "sztuka dla sztuki" uważając, że najważniejsza w dziele jest jego artyzm, doskonałość formy a inne wartości, chociażby poznawcze czy polityczne są drugorzędne. Był romantykiem, chociaż w jego utworach mało było niesamowitości, tak charakterystycznej dla tego stylu literackiego. Jest autorem opowiadań fantastycznych, kilku powieści oraz libretta do baletu "Giselle".
Zmarł w 1872 roku, pochowany jest na cmentarzu Montrmarte w Paryżu. Jako ciekawostkę można podać fakt, że pomnik na jego grobie stworzył polski rzeźbiarz Cyprian Godebski.

Najbardziej chyba znanym utworem tego pisarza jest powieść przygodowa "Kapitan Fracasse". Bohaterem tej historii jest zubożały szlachcic baron de Sigognac. Pewnego jesiennego wieczoru do jego zrujnowanego zamku trafia trupa aktorów. Młody człowiek żyje w ogromnym ubóstwie - całe jego domostwo stanowi on sam, wierny służący, stary kot imieniem Belzebub i koń, tak samo zabiedzony jak jego pan. 
Przybycie aktorów wyrywa Sigognaca z życiowego marazmu. Pod wpływem urody jednej z aktorek, młodziutkiej Izabeli postanawia zostawić swoje niewielkie włości i udać się w podróż z wędrownymi artystami. Aby nie jeść za darmo chleba Sigognac proponuje swoją pomoc przy doborze repertuaru - posiadając niejakie wykształcenie i znajomość literatury ma zająć się dopasowywaniem istniejących sztuk do możliwości zespołu teatralnego z którym podróżuje. Początkowo wszystko idzie w miarę dobrze, jednak pewnej zimowej mroźnej nocy ma miejsce tragiczny wypadek - zamarza Matamore, jeden z członków trupy. Grał on charakterystyczną rolę żołnierza - samochwała, jedną z najpopularniejszych postaci commedia dell'arte. Bez niego przyszłość zespołu jawi się w czarnych barwach.
Sigognac postanawia odwdzięczyć się aktorom za ich przyjaźń i pod pseudonimem Kapitana Fracasse rozpoczyna swoją teatralną karierę. Coraz większym uczuciem darzy też piękną Izabelę...

"Kapitan Fracasse" to powieść przygodowo-awanturnicza. Są w niej pojedynki, porwania, nagłe zwroty akcji i niesamowite zbiegi okoliczności. Może dzisiaj nieco razić ckliwością i przewidywalnością jeśli chodzi o zakończenie, ale kiedy czytałam ją po raz pierwszy jako nastolatka byłam zachwycona. Autor ma bardzo klarowny styl, postacie, szczególnie te drugoplanowe, nie są jednowymiarowe a nawet najczarniejszy charakter potrafi się zmienić - piękna romantyczna i trzymająca w napięciu bajka.
W 1961 roku we Francji powstała ekranizacja tej powieści z najpopularniejszym wówczas aktorem kina francuskiego Jeanem Maraisem w roli Sigognaca oraz Genovieve Grad jako Izabelą (aktorka polskiej publiczności bardziej znana jest jako Nicole Cruchot, córka głównego bohatera cyklu filmów o żandarmie z St. Tropez). 

Jeżeli komuś podobali się "Trzej muszkieterowie" to i "Kapitan Fracasse" również powinien zyskać ich uznanie:)

Sigognac i Izabela w wersji kinowej