4 listopada 2016

Prawo mężczyzn i Wilczyca z Francji Maurice Druon


Prawo mężczyzn – tom czwarty opartej na prawdziwych wydarzeniach historycznych opowieści o naznaczonych klątwom Templariuszy potomkach Ludwika Kłótliwego przeczytałam dość dawno temu, jednak sięgnęłam po niego ponownie przed lekturą wylosowanego mi w stosikowym losowaniu u Anny tomu piątego (Wilczyca z Francji). Gdybym wcześniej spisała choćby krótką notkę nie byłoby potrzeby czytać po raz kolejny, a jednak dobrze się stało, bowiem, tom czwarty w mojej opinii to najlepsza (jak dotąd) część cyklu. I trochę na prośbę Ani o uzupełnianie linków z przeczytanych lektur, trochę dla siebie, abym przed lekturą tomu szóstego nie wracała ponownie do przeczytanej już książki zamieszczam tę notkę.
Prawo mężczyzn
Po nagłej śmierci Ludwika X, zwanego Kłótnikiem spór o regencję nad nienarodzonym potomkiem zatacza coraz szersze kręgi. Pretendentów do opieki na przyszłym królem Francji pojawia się spore grono; bracia i wujowie ojca oraz opiekunowie małoletnich potomków, którym krewni odmawiają prawa do tronu zarzucając nieprawe pochodzenie lub niewłaściwą płeć. Kiedy już wydaje się, iż przewagę zdobywa wuj Ludwika Karol Walezjusz na arenę wkracza jego brat Ludwika Filip de Poitiers, zwany Filipem V Długim, albo królem zamkniętych drzwi, bowiem w chwilach przełomowych zamyka swych przeciwników zmuszając ich tym samym do podjęcia jedynie słusznej decyzji. Mam wrażenie, że w żadnej z wcześniej przeczytanych części bohaterowie nie byli tak wyraziści. Filip V Długi to monarcha z charakterem, z jednej strony inteligentny i zdecydowany w przeciwieństwie do swojego brata, po którym wziął sukcesję, a z drugiej strony godzący się na nieetyczne działania w swoim otoczeniu za cenę zachowania tronu, czyli wytrawny polityk. Inne ciekawe postacie to kardynał Dueze - sprytny starzec, który pozorowaną słabością i uległością potrafi wywieść w pole uczestników konklawe, no i znana już czytelnikom serii hrabina Mahout, w której doprawdy trudno dopatrzyć się jakiejkolwiek ludzkiej cechy (bo to zła kobieta była).

Poza ciekawymi bohaterami największym atutem powieści jest świetnie pokazany mechanizm walki o władzę; budowanie sojuszy, więzienie przeciwników, zabójstwa, fałszywe oskarżenia, pomówienia, zdrady. A wszystko to w realiach epoki; wydarzenia, zwyczaje, postacie, stroje. Dzięki umiejętnościom autora dawna historia na chwilę ożywa, a jej bohaterowie stają się nam bliscy; niezależnie od tego, czy budzą odrazę, czy współczucie. 

Wilczyca z Francji Tom piąty nie zaciekawił mnie tak, jak jego poprzednik. Może dlatego, że następca Filipa V Karol IV Piękny był postacią mało wyrazistą. Filip rządził krótko i zmarł bez męskiego potomka. Wpadł w sidła własnej polityki, zgodnie z którą prawa do dziedziczenia tronu przypisywano wyłącznie mężczyznom (Filipa przeżyły tylko córki). Po przedwczesnej śmierci władcy na tron wstępuje człowiek słaby i nieudolny. Więcej charakteru przejawia jego siostra Izabela – wzgardzona przez (wolącego chłopców) męża króla Anglii Edwarda II. Wykorzystując rodzinną uroczystość przybywa do Francji na dwór brata szukając tutaj pomocy. Czy jednak rodzinne więzy mogą coś znaczyć, kiedy w grę wchodzą interesy różnych grup nacisku i czy zwana Wilczycą z Francji Izabela uwolni się od pogardzającego nią męża. Pozostawię te kwestie bez odpowiedzi.

Jedyny cytat, który sobie wynotowałam to myśl przypisana następcy angielskiego monarchy. Książę Edward wyraził zgodę na wyrok; ale rozważał i w milczeniu jął kształtować pogląd na zachowanie się ludzi wyznaczonych na wysokie urzędy. Słuchać, zanim się powie, dowiadywać się, nim się osądzi, rozumieć, nim postanowi i zawsze pamiętać, że w każdym tkwią równocześnie możliwości dla najlepszych i najgorszych czynów. 
Tom piąty przeczytałam w wydaniu Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego Muza. Ma on w przeciwieństwie do tomów wydanych przez Wydawnictwo Otwarte całkiem ładną okładkę (przedstawiającą Damę z jednorożcem). Recenzja po raz pierwszy ukazała się na moim blogu Moje podróże

26 czerwca 2016

Inmoralista Andre Gide


Immoralista Andre Gide,
Wydawnictwo Zielona Sowa
rok 2006.
Ilość stron 119

Po Lochach Watykanu poszłam za ciosem i sięgnęłam po Immoralistę oraz Dziennik Gide`a. O ile Dziennik czytałam długo, właściwie smakowałam go, o tyle Immoralistę niemal połknęłam od razu. Po czym od razu sięgnęłam po książkę raz jeszcze, czując, iż wiele w niej przeoczyłam. 
Lektura niezwykle wciąga; piękny język, oniryczny nastój i bohater, którego zachowanie fascynuje, ciekawi, zadziwia, może nawet bulwersuje. Jak pisze autor w przedmowie opowiadając historię Michała nie starał się niczego dowieść, a jedynie dobrze namalować. Powstał z tego obraz delikatnej urody, mocno intrygujący. Jeszcze wspomagając się słowami Gide`a Immoralista „To owoc pełen piołunu; jest podobny do pustynnych arbuzów, które wyrosłe w miejscach nasyconych wapnem, pozostawiają spragnionym dotkliwsze niż oparzenia pragnienie, ale oglądane na tle złotego piasku nie są pozbawione urody” (str.7)
Michał swe młode lata poświęcił pracy, ruinom i książkom. Mocno zżyty z ojcem, kiedy ten zachorował poślubił Marcelinę. Małżeństwo miało zadowolić ojca. Nie kochał dziewczyny, przynajmniej nie takim rodzajem miłości, jakiej oczekuje się od nowożeńców. Kiedy po śmierci ojca wyjechali w podróż poślubną Michał zachorował. Leżąc chory, z gorączką, dreszczami nagle uświadomił sobie, że całe dotychczasowe życie było jedynie namiastką, … „do tej chwili tak niewiele czułem, myśląc tak wiele, a teraz ku mojemu zdumieniu czucie stawało się równie silne, jak myśl” (str.32). I ogarnia go apetyt na życie, jakiego dotąd nie znał, niezależne, swobodne, blisko natury, nieskrępowane. 
I nagle ogarnęło mnie pragnienie, chęć, coś potężniejszego, bardziej władczego, aniżeli wszystko, co kiedykolwiek dotychczas czułem; żyć. Chcę żyć, chcę żyć. Zacisnąłem zęby i zwarłem palce, skoncentrowałem się cały w szaleńczym, rozpaczliwym wysiłku-prowadzącym ku istnieniu. (Str. 25)
I nabiera pewności, że potrafi wyzdrowieć siłą woli. I zdrowieje. Nie chce nikomu zawdzięczać sukcesu poza sobą (i może żoną). Kiedy Marcelina modli się o zdrowie dla Michała ten prosi, aby tego nie robiła, bo nie chce, aby Bóg… „miał prawo do jego wdzięczności” (str.27). Nie chce zaciągać zobowiązania. 
Początkowo sam nie bardzo rozumie, co oznacza owo – żyć.
…nie potrafiłbym wyjaśnić, co rozumiałem pod słowem żyć, ani tego, że moje upodobanie do pełniejszego życia na otwartej przestrzeni, wolnego od przymusu i liczenia się z innymi, może było sekretnym powodem tłumaczącym moje skrępowanie; na razie ów sekret wydawał mi się bardzo tajemniczy; to sekret wskrzeszonego- myślałem; bo w stosunkach z ludźmi pozostawałem obcy, jak ktoś kto powraca od umarłych. (str. 68)
Od tej chwili Michał zanurza się w życiu; zachłannie i bez pamięci. Odkrywa jego uroki, piękno natury, czar młodości i witalności. Prowadzi badania historyczne, a podziw dla jednego z bohaterów jego rozpraw (Atalaryka) przekłada się na pogoń za życiem, jakie pragnąłby prowadzić.
Wyobrażałem sobie tego piętnastoletniego chłopca, skrycie podżeganego przez Gotów, jak buntuje się przeciw […] swej matce, wierzga przeciw łacińskiej edukacji, zrzuca kulturę jak koń uwalniający się całym ciałem od krępującej go uprzęży i jak przedkładając towarzystwo niecywilizowanych Gotów nad mądrość starego Kasjodora, wiedzie przez parę lat w gronie nieokrzesanych rówieśników-faworytów życie burzliwe, pełne zmysłowości, nieokiełznania, by wreszcie umrzeć w wieku osiemnastu lat, zepsuty ponad miarę, pijany rozpustą. Odnajdywałem w tym tragicznym pędzie ku dzikiej, nietkniętej kulturą egzystencji coś takiego, co Marcelina nazywała z uśmiechem moim „kryzysem”. Poszukiwałem przyzwolenia, bym mógł stosować się do tego przynajmniej umysłem, skoro moje ciało nie brało już w tym udziału; i usilnie przekonywałem sam siebie, iż ze straszliwej śmierci Atalaryka należy czerpać naukę. (str. 49)
Bohater (duchowe alter ego pisarza?) zrzuca krępujące go więzy mieszczańskiej moralności, odrzuca naukę Chrystusa nie mogąc pogodzić się z ceną (posłuszeństwa, pokory, poddania), jaką należałoby zapłacić za niepewną nagrodę w życiu przyszłym i wybiera życie poza dobrem i złem gotów ponieść za to każdą karę.
Michał podziwia wszystko co piękne, silne i zdrowe. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że brakuje mu empatii dla wszystkiego co słabe, brzydkie i chore. Pozostawia na długie godziny ciężarną żonę, aby samemu oddać się nieskrępowanej przyjemności czerpania z życia pełnymi garściami. A kiedy żona zaczyna słabnąć Michał oddala się od nie coraz bardziej.
Choroba weszła w nią, zamieszkała w niej, napiętnowała ją, splamiła. Była to już rzecz uszkodzona. (str. 84)
Autor nie ocenia, jedynie opisuje. Można poczuć, iż wykazuje zrozumienie dla pragnienia takiego życia, choć jest tu i coś, co przeszkadza w pełnej jego akceptacji. Poczucie winy? Gide sam miał dość „skomplikowane” relacje z bliskimi. W jego Dzienniku choć w zawoalowanej formie pojawiają się różne fascynacje młodymi mężczyznami (może nawet chłopcami) i choć wielokrotnie podkreśla, iż w życiu najważniejsza jest szczerość pozostawia sobie margines tajemnicy odnoście intymnych związków. Czy zatem Immoralista to rozdźwięk pomiędzy pragnieniem a powinnością, czy może chęć zadośćuczynienia powszechnym oczekiwaniom, zgodnie z którymi człowieka, który żyje poza dobrem i złem (poza moralnością) spotyka zasłużona kara. Przychylam się do pierwszej tezy, choć i ta druga nie wydaje mi się pozbawiona racji. 
Rewerencja, jaką darzy autor szczerość wobec siebie przejawia się w słowach rozmówcy Michała – Menalka.
…Większość sądzi, że można uzyskać od siebie coś dobrego, wyłącznie uciekając się do przymusu; ludzie podobają cię sobie tylko zafałszowani. Nikt nie pragnie być sobą. Każdy naśladuje obrany przez siebie wzór; nawet go nie wybiera, po prostu akceptuje gotowy. Tymczasem można, jak sądzę, wyczytać w człowieku inne rzeczy. Nikt nie śmie. Nikt nie śmie odwrócić strony. Prawa naśladownictwa; nazywam je prawami strachu. Każdy boi się znaleźć w osamotnieniu; i właściwie wcale nie potrafi się odnaleźć. Ta agorafobia moralna jest mi wstrętna; najgorszy rodzaj tchórzostwa. A przecież wynalazków dokonujemy zawsze sami. Ale któż tutaj chce coś wynajdować? To, co czujemy w sobie różniącego nas od innych, jest właśnie czymś należącym do rzadkości, tym, co przydaje nam ceny, i to właśnie staramy się zniszczyć. Naśladujemy. I twierdzimy, że kochamy życie. (str.76)
Michał cały zatraca się w tym co zmysłowe (nie koniecznie cielesne, choć między wierszami można wyczytać, iż nie stroni od uciech cielesnych i to nie tylko z płcią przeciwną). Jego żądza posiadania dotyczy raczej sfery duchowej niż materialnej. 
Nawet w opisie natury dostrzega się zachwyt nad witalnością życia.
Wszedłem zachwycony w jego mrok [ogrodu]. Powietrze było świetliste. Kasje, których kwiaty rozwijają się o wiele wcześniej od liści, pachniały- o ile wiatr nie nawiewał owej leciutkiej, nieznanej woni, wdzierającej się we mnie, jak mi się zdawało, wszystkimi zmysłami i wprowadzającej mnie w stan egzaltacji. [...] usiadłem jednak na pierwszej z brzegu ławce, raczej upojony i oszołomiony aniżeli zmęczony. (str. 31)
Ta niewielka objętościowo książeczka (119 stron) zawiera takie bogactwo przeżyć, przemyśleń, zagadnień do rozważenia, że ze wszech miar godna jest polecenia. Oczywiście można nie podzielać postawy bohatera, można się od niej odcinać, ale warto nad nią się zastanowić.
Recenzja po raz pierwszy ukazała się na moim blogu Moje podróże
Nie jestem moderatorką tego bloga, więc nie mogę dopisywać kolejnych osób do współtworzenia, jak również ingerować w układ treści, czy dopisywanie nazwisk autorów dla łatwiejszego odnalezienia wpisów. Moderatorka z jakiś nie znanych powodów nie prowadzi już tego bloga. Ponieważ jest to jeden z kilku współtworzonych przeze mnie blogów z góry przepraszam za opóźnienie w odpowiadaniu na komentarze. Każdy mnie cieszy i każdy czytam.

6 marca 2016

Lochy Watykanu Andre Gide


Autor i jego książka wpisany był swego czasu przez Kościół na Indeks ksiąg zakazanych; któż tam zresztą nie figurował. Najświetniejsze umysły zeszłych stuleci, z moich ukochanych Francuzów choćby Balzak, Flaubert, Hugo, Zola (a to tylko parę nazwisk). Swoją drogą ciekawe czy kiedyś zamieszczenie nazwiska na Indeksie było tak samo dobrą reklamą dla książki i jej autora, jak dziś są negatywne wypowiedzi przedstawicieli Kościoła na temat jakiegoś filmu. Myślę, że tak, bo natura ludzka lubi być przekorna i człowiek sięgnie po owoc zakazany prędzej niż po książkę, o której istnieniu bez tego zakazu nawet by nie wiedział. 
W naszych czasach może zadziwiać powód ujęcia książki na indeksie, ale w roku jej wydania (ponad sto lat temu) pisanie o obojętności duchownych na krzywdę ludzką i wykorzystanie cudu nawrócenia dla potrzeb ideologii było jak policzek wymierzony najwyższym władzom duchownym. 
Lochy Watykanu kojarzą mi się z Pustelnią Parmeńską Stendhala w sposobie opisu, klimacie, narracji, ale o ile tamta lektura nieco mnie wynudziła, o tyle tę czytało mi się wyjątkowo lekko. 
Sama historyjka nie jest może wielce zajmująca, ale podobnie, jak u Stendhala jest tutaj opis życia zarówno mniej zamożnej prowincji, jak i arystokracji, jest porwanie (choć fałszywe), jest intryga i próba uwolnienia rzekomego zakładnika. 
Ale to wszystko to tylko tło, bo najważniejsi są bohaterowie.
Jakież wspaniałe typy ludzkie i jak pięknie opisani - trochę ironicznie, trochę żartobliwie, trochę sarkastycznie. Począwszy od drugoplanowej bohaterki - Małgorzaty – żony Juliusa męczennicy z wyboru, której „nieszczęściem życie nie przynosi nic złego, mając od życia samo dobre, jej zdolność mężnego znoszenia cierpień zmuszona jest szukać pokarmu w małych przeciwnościach; korzysta z najdrobniejszych rzeczy, aby zyskać jakąś rankę, zaczepia się i kaleczy o wszystko” (str.29), poprzez Armanda - Dubois, który odnajdując wiarę traci powodzenie życiowe, a poznając prawdę o fałszywym papieżu znowuż tę wiarę porzuca nie chcąc być wystrychniętym na dudka (bo a nuż okaże się, że Pan Bóg też jest fałszywy), aż po Juliusa Baraglioul, który "żyjąc cnotliwie nie ma nic przeciwko życiu w dostatku, bo choć fałszywe dobra odwracają od Boga, to koniec końców należą się one żyjącym zgodnie z wiarą Kościoła", bo „niechże Kościół uczy gardzić nimi, ale niech ich nie pozbawia” (str. 127), czy wreszcie „można być doskonałym chrześcijaninem, nie lekceważąc korzyści związanych z pozycją, w jakiej Bogu spodobało się nas pomieścić” (str. 248). I credo Juliusa „dusze najbezinteresowniejsze nie są koniecznie najlepsze - w katolickim znaczeniu słowa; przeciwnie, z punktu widzenia katolickiego dusza najlepiej urobiona jest ta, która najlepiej prowadzi swoje rachunki” (str. 187). Myślę, że pogląd ten nadal podziela całkiem spora część duchowieństwa (niestety). 
No i w końcu postać Lafcadia, która nasuwała skojarzenie z Dorianem Greyem Wilda. I choć pozornie zupełnie inni, tamten chciał czerpać z życia pełnymi garściami folgując swoim namiętnościom w poczuciu bezkarności, ten nie ma żadnych pragnień, jest znudzony życiem, szuka czegoś, co zapewni mu podnietę, pobudzi go do życia. „Wychowywany” (albo raczej wykorzystywany) przez kochanków matki bękart jest amoralny, wydaje się, że spróbował już wszystkiego, a życie upływa mu bez celu. Wegetuje i wtedy, kiedy nie ma na talerz zupy i wówczas, kiedy otrzymuje pieniądze ze spadku po ojcu. Pewnego dnia pod wpływem impulsu postanawia zabić człowieka, ponieważ taki pomysł wpadł mu do głowy, więc chce się przekonać, czy będzie umiał tego dokonać i co będzie dalej. „Zresztą, nie tyle wypadków jestem ciekawy, ile siebie samego. Niejeden, który uważa się za zdecydowanego na wszystko, w obliczu czynu cofnie się… Jakże daleko jest od wyobrażenia do faktu”(str. 205). 
A kiedy swój zamysł zrealizuje największą odrazą napełnia go fakt, iż zbrodnia mogłaby zostać przypisana komuś innemu. 
Ale czyż postępek Lafcadio spotyka się z potępieniem "uczciwego" Juliusa - nie, bo przecież policja znalazła już sprawcę, więc Lafcadio lepiej by zrobił siedząc cicho. 
Powieść zawiera też humorystyczny element, jest nim farsowy opis przygód Amadeusza, który niczym Don Kichot na walkę z wiatrakami wyrusza uwolnić z opresji papieża. Biedny, naiwny, prostoduszny człowieczek, któremu przyjdzie zapłacić najwyższą cenę za swą chęć niesienia pomocy. 
Lochy Watykanu to dla mnie książka o obłudzie, wierze podporządkowanej potrzebom chwili. Antym wierzy, dopóty, dopóki jest nadzieja, iż dzisiejsza wiara da mu lepsze życie przyszłe, a także dopóty, dopóki wiara daje nagrodę w pozbyciu się kalectwa, Julius wierzy, bo jego wiara nie wymaga wyrzeczeń, z łatwością godzi potrzebę duszy z dostatnim poziomem życia. 
To także książka o genezie zbrodni, a może raczej; o bezkarności i karze. Lafcadio twierdzi, iż nie boi się wyrzutów sumienia, a jednak mówi, że „żył nieświadomie, zabił jak we śnie, to koszmar, w którym się szamocze od tego czasu” (str.260). Jest w tym coś z Dostojewskiego. 
To bardzo udane pierwsze spotkanie z pisarzem.
Recenzja po raz pierwszy ukazała się na blogu moje podróże, została zamieszczona także na blogu Projekt nobliści oraz klasyka literatury popularnej. 

11 stycznia 2016

Piaf w stulecie urodzin (Piaf! The show)

Zdj. Dominik Staniszewski (publ. na portalu trójmiasto.pl) 

O koncercie dowiedziałam się przez przypadek. Przypadek miał na imię Marcin i przysłał mi smsa, kiedy leżałam z chorym gardłem, a może migreną - nie pamiętam (było to dość dawno temu). W każdym razie to był bardzo szczęśliwy przypadek.
Nie będę udawać, iż poszłam z powodu Anne Carrere, o której nie słyszałam nigdy wcześniej. Magnesem była Piaf, którą ogromnie lubię, a od czasu, kiedy dowiedziałam się nieco więcej o jej życiu stała się jeszcze bliższa. Fragment jednej z jej piosenek (o czym pisałam kilkakrotnie) towarzyszy mi od lat, jako życiowe motto i mam nadzieję, iż będzie towarzyszyć do końca.
Jednak coś przecież jest Co zostaje, nie idzie donikąd
Jakaś reszta na dnie
Co nie ciszą jest, nie
Bo ta reszta jest właśnie muzyką


W tym roku minie sto lat od dnia narodzin najbardziej znanego wróbelka świata. Z tej okazji przygotowano widowisko, które nie najszczęśliwiej zostało nazwane Piaf! The Show. Tytuł komercyjny, ale za to widowisko fantastyczne. 
Występująca w roli Piaf Anne Carrere ma fantastyczny głos i jest najlepszą (jaką słyszałam) wykonawczynią utworów Edith. Śpiewa je inaczej, po swojemu, oryginalnie, ale z taką samą pasją i zaangażowaniem, a że głos ma ciekawy i mocny, to oczarowała publiczność. 
W pierwszej części koncertu śledzimy początki kariery Piaf i mniej znane utwory. Wokalistka, której towarzyszy czterech muzyków, skromnie ubrana, w fartuszku kelnerki, w butach na płaskim obcasie i prawie bez makijażu, tudzież w kurteczce i berecie śpiewa w imitującej knajpę lub francuską uliczkę scenerii. Ustawiona na scenie pod latarnią ławeczka, oparty o nią rower, butelka i kieliszki wina, stroje z początku ubiegłego stulecia, wszystko to doskonale harmonizuje ze zdjęciami Paryża pojawiającymi się na ogromnym ekranie nad głowami muzyków.

Zdj. Dominik Staniszewski (publ. na portalu trójmiasto.pl) 

Urokliwe zdjęcia (a dla mnie każde zdjęcie tego miasta jest urokliwe) i piosenki Edith śpiewane w oryginalnej wersji językowej, (i to jak śpiewane) spowodowały, że ogarnęła mnie ogromna tęsknota i żal, że nie byłam tam od roku. Anne Carrere potrafi doskonale tworzyć klimat. I mimo, iż większość nie znała języka, mimo, że połowa utworów była dla wielu nieznana, to publiczność siedziała, jak zaczarowana, zasłuchana, a może nawet chwilami nieobecna, jeśli podobnie, jak ja przeniosła się na schody na Montmartrze pod Sacre Coeur. 
Druga część spektaklu był to koncert, gdzie Piaf (przepraszam Carrere) wykonywała utwory, które zapewniły Edith rozgłos i popularność. Nadal skromna, ale już mocniej umalowana, w butach na obcasie, nieodmiennie w czarnej, prostej sukience śpiewem porywała widownię. Porwała ją nawet do śpiewania po francusku La vie en rose. Na ekranie pojawiały się teraz zdjęcia Piaf z jej życia pozascenicznego. Największy aplauz tradycyjnie wzbudziło brawurowo wykonane Non, je ne regrette rien.
Donośny, ekspresyjny głos, talent aktorski i umiejętność nawiązywania relacji z widownią sprawiły, że był to niezapomniany wieczór.


Szczególnie wyróżnieni mogli się poczuć panowie, których wokalistka zaprosiła do współpracy, z jednym zatańczyła, dla innego zaśpiewała, jeszcze innego zaprosiła na scenę, do odegrania roli Milorda. Hymn miłości dedykowany ukochanemu wzruszył nie tylko publikę, ale i samą artystkę. Łzy na scenie, o ile nie są wyreżyserowane są niezwykle urocze, bo pokazują inną twarz artysty. A te na pewno nie były wyreżyserowane. 
To był fantastyczny wieczór. 
Spektakl miał miejsce 7.10.2015 r. w Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku. 
Tekst po raz pierwszy zamieściłam na blogu Moje podróże.

3 stycznia 2016

Zdobycz Emil Zola


Jadalnia Napoleona III Luwr (tak mi się skojarzyło z epoką przebudowy Paryża)
Dawno już nie czytało mi się tak lekko i z taką przyjemnością. Zola potrafi malować słowami i uwodzić opisem. Paryż w jego wydaniu jest niczym rajski ogród, pełen przepychu i bogactwa, nawet, jeśli to tylko powierzchowna fasada, która szpetotę i zgniliznę moralną jego mieszkańców ukrywa w urzekająco pięknym otoczeniu. 
W drugiej części cyklu Rougon-Macqartowie autor rozprawia się z złodziejstwem i spekulacjami drugiego cesarstwa czyniąc bohaterem swej powieści Arystydesa Rougnon i członków jego rodziny (?) Tyle, że rodzina to pojęcie niezbyt pasujące do tworu, jaki powstał z połączenia nienasyconego chęcią zdobywania milionów parweniusza, bez skrupułów ze znudzoną życiem w luksusie Renatą oraz narcystycznym hermafrodytą Maksymilianem, żyjącym chwilą, bezwolnym synem Arystydesa i pasierbem, jego żony. 
Arystydesa, który pod naciskiem brata (ministra) zmienia nazwisko na przypominające suchy brzęk złota Sacchard „dobre, aby dostać się na galery lub zrobić miliony” zajmuje wyłącznie pomnażanie majątku. Jest w swej żądzy nieugięty, nie ma podłości, jakiej by się nie podjął dla pozyskania „paru franków”; ograbienie wspólnika czy żony, wyswatanie syna z kaleką, wyłudzenie z państwowej kasy milionów za ruinę niewarta nawet małej części jej wartości to dla niego codzienność. 
Jego młoda i śliczna żona, kapitał zakładowy, który zyskał, dzięki „szczęśliwemu zbiegowi okoliczności” (śmierć pierwszej żony i „kompromitacja” drugiej) znudzona wszystkimi rozkoszami, jakich zdążyła zaznać (bogactwo, powodzenie, romanse) szuka czegoś, co zapełniłoby jej pustkę. 
Już od pierwszej sceny, w której macocha zwierza się pasierbowi, że swoich pragnień otrzymania czegoś nieokreślonego widać, jaka będzie puenta ich wzajemnych relacji. 
Maksym „osobliwa mieszanina nienasyconych apetytów ojca i indolencji matki, zrobaczywiały owoc, w którym wady obojga uzupełniły się i pogłębiły”, wyrasta wśród przyjaciółek macochy, kobiecych łaszków, często w niewieścim przebraniu, traktowany, jak zabawka, laleczka, zniewieściały i bezwolny. Poddaje się równie łatwo miłosnym uściskom Renaty, jak i matrymonialnym planom ojca. 
Galerię typów spod ciemnej gwiazdy uzupełnia rajfurka Sydonia, siostra Arystydesta osoba o nieciekawej powierzchowności i nędznego charakteru. 
Zgodnie z założeniem autora cyklu Zdobycz to analiza złodziejskich spekulacji i oszustw II Cesarstwa, jakich dopuszczają się urzędnicy miejscy, którzy w planie rozbudowy Paryża dojrzeli możliwość zbicia milionowej fortuny, skupując grunta przeznaczone w planach do wywłaszczenia, podbijając ich cenę i otrzymując krociowe odszkodowania. Opis całego procederu jest tyleż fascynujący, co nużący dla czytelnika, dla którego kwestia pomnażania kapitału jest całkiem obca. Jednakże bez opisu procederu, jakiemu oddawał się Arystydes i jemu podobni nie byłaby Zdobycz tak wiarygodnym obrazem epoki. 
Z jednej strony jest złodziejska spekulacja i rodzenie się krociowych majątków, coś co w pewien sposób, mimo wstrętu budzi podziw dla talentów spekulanta, a z drugiej pustka, marnotrawienie czasu i pieniędzy na jałowe rozrywki (bale, operetki, przejażdżki, wizyty u krawców) oraz opis rozpasanego życia znudzonych przedstawicieli biznesu i ich „rodzin”. 
Zola piętnuje klasztorne wychowanie, w wyniku którego panna z dobrego, mieszczańskiego domu „wynosi duszę zbrukaną, serce odarte z dziewictwa” i ciekawość zakazanego owocu, piętnuje zniewieściałych młodzieńców marnotrawiących rodzinne fortuny, piętnuje moralność kobiet, którym splendoru dodaje częsta zmiana kochanków i piętnuje małość ludzi, którzy stanowią elitę społeczeństwa z racji posiadanego kapitału. 
Powieść na przykładzie „rodziny” Arystydesa ukazuje obraz stosunków społecznych z czasów przebudowy Paryża za barona Hausmana, to one są tutaj najistotniejsze, dlatego też trudno byłoby doszukać się psychologii jednostkowego bohatera. Zarówno Arystydes, jak i Maksym, Renata, czy Sydonia są jedynie typem bohatera, a nie bohaterem samym w sobie. 
Obraz był tak niepokojąco prawdziwy, iż autor został wezwany przez prokuratora i nakłoniony do zaprzestania druku. W liście do przyjaciela napisał: …Nuta złota i zmysłów, szmer milionów i potężniejący wrzask orgii brzmiały tak silnie, że postanowiłem napisać Zdobycz. … Nie można oskarżyć mnie o przejaskrawienie barw. Odwrotnie, nie ośmieliłem się nawet napisać wszystkiego. Zarzucana mi zuchwałość w mówieniu o sprawach drastycznych cofała się niejednokrotnie przed dokumentami, które posiadam”. (Emil Zola Halina Suwała str. 132).
Salon Napoleona III w Luwrze 
Zdobycz obfituje w bogate, pełne detali opisy. Są one niezwykle kunsztowne, niemal malarskie, wręcz baśniowe. I jest to zarówno zaletą powieści, jak i może być jej wadą. Nie każdego czytelnika zachwyci (mnie zachwyciła) powieść zbudowana z fotograficznych klisz/ obrazów miejsc, toalet, ogrodów, pejzaży. I nawet mimo woli dałam się uwieść cudownym opisom.
W rozedrganym mroku, za rzeźbionymi oparciami krzeseł boazerie, duży niski kredens, rozpostarte tu i tam płaty aksamitu majaczyły zaledwie. Mimo woli wzrok powracał ku stołowi, nasycał się jego przepychem. Środek zajmowało piękne surtout [ozdobny talerz] z matowego srebra o połyskującej cylezurze; przedstawiało ono grupę faunów porywających nimf; ponad nią, z szerokiego rogu opadały kiście naturalnych kwiatów olbrzymiego bukietu. Ustawione po dwóch krańcach wazy również pełne były kwiatów. Dwa kandelabry, związane z grupą środkową – dwóch satyrów w biegu, unoszących na jednej ręce zemdloną kobietę, a drugą podtrzymujących dziesięcioramienny świecznik- migotem świec pomnażały jeszcze blask żyrandola. Pomiędzy tymi ozdobami stały symetrycznie mniejsze i większe grzejniki z pierwszym daniem, a obok nich muszle z przystawkami, porcelanowe kosze, kryształowe czary, płaskie talerze, kompotiery na podstawkach, zawierające część deseru już podaną na stół. Wzdłuż kordonu talerzy armia kieliszków, karafek z wodą i z winem, małych solniczek - cała ta kryształowa zastawa była delikatna i lekka jak muślin, bez jednego rżnięcia, i tak przezroczysta, że nie rzucała ani odrobiny cienia. Surtout i większe nakrycia przypominały fontanny ognia; połyskliwymi ściankami grzejników przebiegały błyski; widelce, łyżki, noże o rękojeściach z perłowej masy tworzyły płomienne smugi; kieliszki rozpinały tęczowe łuki, a pośród tej ulewy iskier, tej masy rozpalonej do białości, karafki z winem znaczyły obrus plamami czerwieni. (Str. 28 Zdobycz Emil Zola Wydawnictwo Opolpress)
Natomiast poniższy zmysłowy opis oranżerii musiał rozpalać wyobraźnię czytelniczek na równi z opisem miłosnych uścisków kochanków. 
Spryskane czerwienią liście begonii i podobne do lanc białe liście popłanów stanowiły dalszy ciąg niezrozumiałych dla Renaty i Maksyma okaleczeń- tu i ówdzie dostrzegali jakby krągłe biodro lub kolano tarzające się po ziemi w brutalnej pieszczocie. Drzewa bananowe uginające się pod kiściami owoców mówiły im o hojnej płodności ziemi, a wilczomlecze, których pokraczne, kolczaste świece, pełne wstydliwych gruzłów majaczyły w mroku, zdawały się ociekać sokiem, występującą z brzegów ognistą strugą życia. W miarę jak spojrzenia ich zagłębiały się w zakamarki cieplarni, ciemność wypełniała się coraz zajadlejszą rozpustą liści i łodyg; nie rozróżniali już aksamitowców, łagodnych w dotyku, gloksynii o fioletowych dzwonkach, dracen podobnych do płytek lśniącej laki – był to jeden żywy krąg roślin złaknionych siebie i nienasyconych. Zasłonięte firankami lian altany rozpłomieniały zmysłowe marzenia Renaty i maksyma, zwinne pędy waniliowców, jadowic, kwiskwalisów, nadwoi stanowiły nie kończące się ramiona ukrytych kochanków, w łapczywym uścisku zgarniających wszelką rozkosz.  (Str.205 Zdobycz Emil Zola)
Wpis po raz pierwszy opublikowałam na blogu moje podróże