10 września 2011

Jean Echenoz - Odchodzę

Moją przygodę z wyzwaniem czytelniczym poświęconym literaturze francuskiej rozpocznę od przyjrzenia się książce-laureatce Nagrody Goncourt z samego końca dwudziestego wieku, czyli  1999 roku, gdy nagrodę otrzymał Jean Echenoz, za powieść zatytułowaną Odchodzę.
Tytułowym odchodzącym jest około pięćdziesięcioletni paryski marszand Felix Ferrer. Ferrer jest – powiem od razu – postacią irytującą. Jest zachwyconym sobą lowelasem, zadziwionym, gdy wokół niego nie kręcą się kobiety, które traktuje przedmiotowo. Z kolei jako właściciel galerii, protekcjonalnie traktuje zarówno artystów, których prace sprzedaje, jak i kupujących je klientów.
Obok irytującego protagonisty, drugim istotnym elementem książki jest nieprawdopodobna i w sumie dość absurdalna historia, która mu się przydarza. W skrócie – i aby nie powiedzieć zbyt wiele – napiszę, że główna intryga osnuta jest wokół wyprawy, jaką Ferrer odbywa na koło polarne, po tym, jak otrzymał informacje o statku, który rozbił się tam w latach pięćdziesiątych, wioząc cenne dzieła sztuki Eskimosów. Nie bez znaczenia jest, jak okazuje się na kolejnych stronach, źródło informacji o statku. Sprawa zamienia się w kryminalną intrygę o medycznych wątkach, gdy Ferrer, w wyniku trudnego dla siebie obrotu spraw, a także ignorowania zaleceń swojego kardiologa, dostaje ataku serca.
Całą historię komentuje narrator – wszechwiedzący, ale nieobiektywny i nie mający zamiaru dzielić się całą swoją wiedzą – przynajmniej nie od razu. Narrator nierzadko wtrąca swoje komentarze na temat różnych postaci, pojawiających się w życiu Ferrera. Na przykład potwierdza atrakcyjność kobiet, które spotyka główny bohater, ironicznie komentuje też niektóre z decyzji Ferrera.
A skąd tytuł książki? Ferrera poznajemy, gdy odchodzi od żony – komunikuje jej to w pierwszym zdaniu powieści. Ale nie tylko o to chodzi. Mamy tu bowiem bohatera, który nie potrafi związać się na dłużej, który nie umie zbudować żadnej trwałej relacji – wciąż „odchodzi”, „zostawia”, „opuszcza”. To jest jego główna cecha – poszukuje, ale nawet gdy odnajdzie, nie potrafi (nie chce?) utrzymać tego, co odnalazł.
Przyznam, że książka Echenoza mnie nie wciągnęła. A nawet, że musiałam się zmuszać, by dotrzeć do końca (a ma jedynie około 150 stron). Powieść przypomina mi swoim stylem książki Houellebecqa, w których brak psychologicznego i obyczajowego tła i z których niewiele dowiadujemy się o postaciach.
Oczywiście – nie o to Houellebecqowi chodzi, nie o to chodzi też Echenozowi. Mnie jednak taka literatura nie przekonuje. Ale książkę polecam, choć przede wszystkim fanom takich powieściowych diagnoz kultury pozbawionej wyższych wartości.

Recenzję zamieściłam także na moim blogu – Od Frankensteina do Gargamela.

Jean Echenoz, Odchodzę, tłum. Joanna Polachowska, wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2008.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz