25 sierpnia 2014

Requiem dla moich ulic, czyli spacer po Paryżu, którego już nie ma

Warszawę Niemcy zburzyli doszczętnie. Paryż od wieków burzą sami paryżanie. Burzą i odbudowuję. Burzą, równają z ziemią całe dzielnice lub patroszą budowle od środka, zostawiwszy nietknięte fasady, wypełnione od środka szkłem, drewnem, aluminium. Baron Haussman wyburzył i odmienił Paryż najbardziej, ale Paryż wyburzał się ciągle i wyburzać nie przestanie…. Nawet te paryskie kwartały, które wydają się nietknięte od wieków, przechodziły cykle wyburzania i budowania od nowa. Na przykład Palais – Royal, Luwr i Tulerie.
Pewien mędrzec powiedział Panta rhei. Wszystko płynie, przemijają ludzie, epoki, ulice. To, co dziś wydaje się ponadczasowe i niezmienne po latach pozostaje jedynie nazwą budzącą w garstce zapaleńców nierealne pragnienia odbycia podróży w czasie. Z książek opisujących miasta najbardziej odpowiadają mi te, które dzięki opisom zdarzeń, fragmentarycznym fotografiom miejsc, mało znanym historyjkom pozwalają poczuć ich klimat. A czynią to o wiele lepiej niż popularne przewodniki przytłaczające nadmiarem informacji na temat dat, architektonicznych detali, czy nazwisk twórców budynków i budowli. Requiem dla moich ulic Rutkowskiego to spacer poprzez miejsca, które dziś istnieją już tylko w literaturze sprzed lat i historycznych dokumentach. Requiem to muzyka w hołdzie nieistniejącym bądź istniejącym dziś w zupełnie innym, niż pierwotnie kształcie; ulicom i zaułkom Paryża. Rutkowski nie trzyma się żadnych zasad, jego opisy są pastiszem mniej lub bardziej luźnych skojarzeń. Przeprowadza nas przez wieki, życiorysy, obyczaje z niezwykłą zręcznością. I mimo, iż niektóre z opisywanych historii są mi znane, jak ta o dzielnicy Halle, Cmentarzu Niewiniątek, czy Placu de Greve to czytanie ich nie nudzi, autor potrafi rzucić nowe światło na znane miejsce. Posługując się niezwykle obrazowym językiem opisuje miejsca w sposób pozwalający na uruchomienie łańcuszka skojarzeń. Razem z autorem wędrujemy ulicami, dzielnicami, kwartałami miasta wyruszając spod arkad Palais Royal, okrążając okolice Luwru, Pałacu Tuleryjskiego, Łuku Carrousel, mijając Halle, Plac de Greve, Marais, Montparnasse, egipski obelisk na Placu Zgody. Śladów przeszłości autor poszukuje korzystając z doświadczeń poprzedników (wyczytuje przewodniki, literaturę i prasę).
Zaczynamy od spaceru z Diderotem, który zwykł chadzać codziennie o piątej pod Palais Royal wstępując na lody do Petit – Caveau (słynnej również z półboberków, ale to już po zmroku). Tutaj, pod kolumnadami Palais Royal za Ludwika XVI spiskowali konspiratorzy. Obraz, jaki maluje autor opisując dzień 13 lipca 1789 r. (dzień poprzedzający zdobycie Bastylii) jest niezwykle sugestywny. Słoneczny, upalny dzień, Paryżanie w kawiarni Cafe de Foy nieświadomi zdarzeń, jakich za chwilę staną się świadkami zajadają lody i pogrążeni są w rozmowach, kiedy na stół kawiarni wskakuje żarliwie przemawiający młodzieniec.
Dalej autor maluje słowem drewniane galerie piętrzące się w poprzek kolumnad Palais Royal (przyrównane do opisanych przez Prusa ruder Powiśla) z panienkami (owymi półboberkami), spelunami, kawiarniami, restauracjami i szulerniami, w których na początku XIX wieku przegrywali fortuny oficerowie wszystkich nacji, nabawiając się w bonusie wstydliwych chorób. Niezwykle obrazowo przedstawia opis zamachu na Napoleona. Sporo miejsca poświęca dzielnicy Marais i charivari - świętu głupców, podczas którego przebrany w łatwopalny kostium król Karol VI omal nie spłonął żywcem od zapalonej pochodni (jego towarzysze zabawy nie mieli tyle szczęścia). Poznajemy historię przewiezienia obelisku z Luksoru na Plac Zgody. Ze pewnym zdziwieniem przeczytałam o genezie wynalezienia gilotyny, będącej bardziej humanitarnym narzędzie wykonywania kary śmierci (ze względu na natychmiastowe działanie), a przy okazji narzędziem czyniącym zadość idei równości (wszystkich od tej pory niezależnie od pozycji społecznej zgładzano w jednaki sposób).
Doktor Guillotin, od którego wzięła nazwę machina, zachwalał jej skuteczność z rozmachem dzisiejszego speca od reklamy „Panowie deputowani, za pomocą tej machiny obetnę wam głowy w mgnieniu oka i nie będziecie cierpieć. Machina razi jak piorun, głowa spada, a krew sika”
Ludwik XVI podpisał prawo o ścinaniu głów skazańcom za pomocą gilotyny (w marcu 92 roku), a dziesięć miesięcy później (w styczniu 1793 r.) osobiście przekonał się o jej humanitarnym i błyskawicznym działaniu.
Najmniej podobały mi się opisy ludzkich wynaturzeń i ułomności (obscenicznych zabaw, zezwierzęcenia, obrzucania się nieczystościami i fekaliami), ale o to pretensje powinnam mieć raczej do przodków, niż do autora.
Podobał mi się pomysł przetłumaczenia francuskich nazw ulic, jednak zabrakło podania oryginalnej nazwy w odniesieniu do wszystkich opisywanych ulic, niektórych nie potrafiłam zlokalizować. Co do niektórych zaś nazw polskie odpowiedniki nieco raziły, tak bardzo w świadomość wryła się nazwa wyspy Île de la Cité, że czytając o wyspie miejskiej miałam wrażenie, iż czytam o jakiś zupełnie innym miejscu, podobnie, jak raziło mnie nazwanie Montparnasse Rajskim Wzgórzem.
Mając ogromną słabość do Placu de Greve (zwanego Piaszczystym) wynotowałam sobie mały fragment opisu…
Placyk na brzegach Sekwany, przy Ratuszu i wokół pobliskich wysp, przez wieki drobny był i złocisty. Na Placu Piaszczystym wystawali też najmici w oczekiwaniu na robotę dzienną, czystą, lub brudną robotę nocną. Najmici stali i czekali. Z czasem to czekanie na Placu Piaszczystym zaczęło oznaczać po francusku strajk. I tak już zostało. Ludek paryski ciekawski, jurny i chełpliwy, niecierpliwie na egzekucje wyczekiwał, a na długie tygodnie przed kolejną kaźnią wynajmował okna i gapiowskie stołki, niczym loże w teatrach i krzesła w kabaretach, w domach wokół placu, wzdłuż rynsztoków ostatniej drogi skazańca, wyciągniętego z piwnic warownej Stróżówki na Wyspie Miejskiej [Conciergerie na wyspie Cite] lub z celi więzienia Bicetre i wiezionego na wózku. Dźwięczały wesoło mieszki kamieniczników proponujących parapetowe poduszki pod łokcie stałym klientom za darmo.
Brzmi niczym fragment z Katedry Marii Panny w Paryżu Wiktora Hugo. Lektura Requiem to był piękny i nie tuzinkowy spacer po jednym z najpiękniejszych miast, które podobnie, jak autor darzę ogromną sympatią. 
Podobnie, jak Paryskie pasaże książka została bardzo starannie wydana przez Wydawnictwo Słowo, obraz, terytoria. Wnętrze zdobią wklejane czarno-białe zdjęcia fragmentów Paryża, o których na pierwszy rzut oka trudno powiedzieć, iż przedstawiają Paryż, tak dalece odbiegają od naszych o nim wyobrażeń.
Za udostępnienie książki dziękuję Kaye.

8 komentarzy:

  1. Czytałam zbór opowiadań "Dar anioła" i choć był zachwycający jak powyższa książka, to jednak zabrakło mi wiedzy. Wciąż za mało, by w pełni się zachwycić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dar Anioła zaczęłam czytać i odłożyłam (lektura mnie rozczarowała), to nie ta klasa co Requiem (oczywiście moim zdaniem)

      Usuń
  2. Jedna z moich ulubionych, szkoda, że autor gdzieś przepadł, a może ja na niego nie trafiam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc nie śledziłam dokonań autora. Natomiast z czytanych recenzji odniosłam wrażenie, iż Requiem (oba) są oceniane najwyżej. Już Dar anioła, czy Wokulski w Paryżu nie cieszą się takim zainteresowaniem, ale ponieważ sama nie przeczytałam, na Darze poległam, z Wokulskiego zrezygnowałam (zakupu) więc nie będę się dalej wypowiadać

      Usuń
    2. Sprostowanie pisząc oba Requiem miałam na myśli Requiem i Paryskie pasaże :)

      Usuń
  3. Taką książkę trzeba by czytać na wycieczce do Paryża:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo dobry pomysł, kłopot w tym, iż książek o Paryżu, które dobrze jest przeczytać właśnie tam jest tak wiele, a limit bagażu ograniczony :)

      Usuń
  4. Chciałabym ją przeczytać. Wydaje się być interesująca :)

    OdpowiedzUsuń